Jadwiga Korzeniewska, Monika Torkowska (okładka)

Język, którym opowiadamy sobie świat | Jadwiga Korzeniewska [#035]

przez Monika Torkowska
Czas czytania: 51 min

„Aby posuwać się naprzód, czasami trzeba się zatrzymać” – tak ujęła sekret dojrzałości Gretchen Rubin i dzisiaj chciałabym zatrzymać się z Wami przy nieuchwytnym temacie. A tym tematem jest język, którym opowiadamy sobie świat, którym mówimy do siebie o sobie. Jak duże to ma znaczenie? Jak się kształtuje ten język? Dlaczego to jest ważne, żebyśmy zwrócili uwagę na to, jak opowiadamy sobie świat i jak ten język można zmienić, jakie są na to sposoby – o tym będzie w dzisiejszym odcinku podcastu „Między wskazówkami”.

Zapisz się: Spotify | Apple Podcasts | Google Podcasts | YouTube | RSS | wszystkie platformy

Wymienione w tym odcinku

Warto sprawdzić

Podkast do czytania

W tym odcinku

W dzisiejszym odcinku wyjątkowa rozmówczyni – socjolożka, trenerka i coachka, autorka programów, kursów i książek poświęconych tematyce rozwijania odporności i elastyczności psychicznej, ale także motywacji oraz zmiany nawyków, Jadwiga Korzeniewska.

Cześć Jadwiga!

Cześć Monika!

Mówienie o sobie w trzeciej osobie

Zacznę takim dosyć nietypowym może wątkiem. Nie wiem, czy też tak masz, że mówisz o sobie czasem inaczej, na przykład w trzeciej osobie. Ja tak mam. Mogłaś słyszeć chwilę przed naszym nagraniem, mówię o sobie często po nazwisku, czyli per Torkowska jako takie moje trochę alter ego. [śmiech] Taka jakaś inna część mnie.

Ale po nazwisku to taka bardziej profesjonalna. Tak poważnie brzmi po nazwisku.

No właśnie to zależy. Ja najczęściej używam tego w jakichś przypałowych momentach. [śmiech]

No tak!

Jak na przykład niewłączenie nagrywania.

To brzmi jak takie przywołanie do porządku, w stylu pani nauczycielka przywołuje krnąbrną uczennicę: Torkowska, zachowuj się! Nie włączyłaś nagrywania!

[śmiech] Też tak może być. Masz coś takiego u siebie?

Tak. Chociaż po nazwisku to chyba bardzo rzadko zwracam się we własnej głowie do siebie i na głos, jak tak teraz o tym myślę. Ale rzeczywiście jeżeli po nazwisku, to myślę, że w kwestii przywołania się do porządku. Czyli na przykład jak na webinarze czuję, że już za bardzo dygresja pączkująca odeszła od tematu, to mówię: Korzeniewska, zamykamy i do brzegu. Czyli rzeczywiście taki aspekt wewnętrznego głosu, który ma mnie przywołać do porządku. Ale zdarza mi się na przykład zwracać do siebie per Jadwisiu, czyli tak bardzo troskliwie i opiekuńczo. Jak chcę coś takiego czułego do siebie powiedzieć, to zwracam się do siebie per Jadwisiu bardzo często.

Kiedy szczególnie mówisz per Jadwisiu? Czy to są wyjątkowe sytuacje?

Hm, trudno mi jest teraz odnaleźć taką konkretną sytuację. Generalnie ja na co dzień staram się być dla siebie dosyć czuła i troskliwa, więc mam wrażenie, że ja raczej tak na co dzień, jeżeli się nie przywołuję do porządku i nie mówię do siebie Korzeniewska, to chwalę siebie za coś i mówię do siebie: dobra robota Jadwisiu. Jak chcę siebie ojojać to też mówię do siebie per Jadwisiu i mówię: no Jadwisiu, tak po prostu wyszło i może być ci teraz trudno i to jest okej, to jest naturalne. Raczej codzienna moja narracja, jeśli jest prowadzona w trzeciej osobie, to per Jadwisiu. A jeżeli rzeczywiście potrzebuję przywołać siebie do porządku, to wtedy tak, zwracam się do siebie po nazwisku.

Pozwolę sobie wysnuć takie przypuszczenie i zaraz je obalisz albo potwierdzisz, bo w Twojej książce „Motywacja bez zadyszki” pojawił się taki wątek tego, że odkryłaś swój introwertyzm po 30 latach życia i że kiedyś raczyłaś siebie trochę niewłaściwymi etykietami w związku z tym. Tam padło między innymi takie stwierdzenie, że myślałaś, że coś jest z tobą nie tak. Stąd moje przypuszczenie, że nie zawsze w tym, co do siebie mówiłaś kiedyś była ta czułość i troskliwość.

Oj nie. Zdecydowanie nie. Faktycznie przez naprawdę wiele lat – można spokojnie powiedzieć, że przez większość mojego dotychczasowego życia – traktowałam siebie jak wadliwy towar, czyli coś, co wymaga naprawy. Coś, co jakoś odbiega od ogólnospołecznych ram normalności, tak jak ja je postrzegałam. Na przykład tę moją potrzebę wyciszenia, niezbyt intensywnego obcowania z ludźmi, a już z dużymi grupami ludzi to w ogóle, odbierałam jako coś niekoniecznie dobrego, niekoniecznie poszukiwanego. W takim rozumieniu, że jest to coś, co jest dobrze widziane czy dobrze odbierane przez otoczenie. Miałam poczucie, że powinnam koniecznie coś z tym zrobić i w jakiś sposób przymuszać siebie do pewnych rzeczy, żeby bardziej się wpisywać w jakąś tradycyjną narrację czy przyjęty kanon tego, jak powinna zachowywać się osoba, która robi coś albo jest w wieku X itd.

Jak według tamtego kanonu ta osoba się powinna zachowywać?

To różnie. Jeżeli w grupie, to trzeba [śmiech] przede wszystkim z tą grupą prowadzić interakcję bardzo intensywne, prezentować pewność siebie rozumianą jako bycie hop do przodu i bycie osobą proaktywną itd. Generalnie jakiego obszaru by nie dotknąć, to wtedy można byłoby w zasadzie wszędzie, w moim postrzeganiu świata i siebie znaleźć całe naręcze takich niewspierających przekonań i myśli, które też okazywały się absolutnie nieużyteczne.

Tak zatrzymało mnie dosyć mocno to stwierdzenie, którego użyłaś „wadliwy towar”. To tak bardoz mocno brzmi.

Tak, to brzmi bardzo mocno.

Pewnie w naszej głowie, kiedy używamy takich określeń – przypominam też sobie swoje określenia, którymi ja siebie potrafię raczyć – one tak nie brzmią. One są takie: powiedziałam tak, no tak sobie mówię o sobie. Mam wrażenie, że kiedy się je powie tak na zewnątrz albo komuś, to one już nie brzmią tak samo.

Nie brzmią, to prawda. Generalnie warto sobie werbalizować to, co siedzi w głowie. Nawet samo usłyszenie dźwięku, jak to brzmi poza moją własną głową powoduje, że trochę zmienia się perspektywa patrzenia na dane stwierdzenie i odbieranie go. Jeżeli jeszcze w dodatku robimy to w obecności jakiejś innej osoby, czyli nie jest tak, że gadamy same do siebie, tylko pada takie stwierdzenie w rozmowie, to jeszcze dochodzi ten aspekt reakcji. Czyli to, co mówimy staje się bodźcem i reakcja na to. To też czasami potrafi pokazać perspektywę zupełnie inną od naszej, kiedy się okazuje, że ktoś myśli inaczej, ma inne przekonania, nie zgadza się z tym, co właśnie wybrzmiało. To może też dotyczyć przekonań, które mamy na swój własny temat, czyli tego, jaki my mamy ogląd na siebie, a jaki ogląd na nas mają inne osoby.

Czy masz tak w swojej praktyce coachingowej, bo ty prowadzisz konsultacje 1 na 1 – czy pamiętasz takie sytuacje, gdzie ktoś mówił o sobie w jakiś sposób i tak go otrzeźwiło, jak mówił o sobie w ten sposób przy tobie, kiedy to faktycznie zwerbalizował/zwerbalizowała?

Ja tylko gwoli ścisłości – prowadzę sesje coachingowe, a nie konsultacje coachingowe. Bardzo chcę, żeby to wybrzmiało, dlatego że konsultacja mi się mocno kojarzy z mentoringiem, doradztwem, a coaching, którym ja się zajmuję tego pierwiastka nie ma. Tu Korzeniewska zamknij dygresję pączkującą. [śmiech]

To bardzo ważna dygresja.

Dla mnie tak. Ja zawsze staram się klarować, jeżeli gdzieś występuję gościnnie i jest jakieś zawirowanie z terminami, to ja zawsze staram się klarować takie sytuacje, bo jest dla mnie bardzo ważne to, żeby ten coaching, którym ja się zajmuję był rozumiany poza stereotypowo. Ale teraz już Korzeniewska naprawdę zamknij dygresję pączkującą. [śmiech] Generalnie wiele przekonań, za które łapiemy na sesjach coachingowych, jak one wybrzmią to jest zatrzymanie u moich klientek. Mówię klientek, bo 9 na 10 osób, z którymi pracuję to są rzeczywiście kobiety. Panowie przychodzą do mnie dosyć rzadko. Ale mam szczęście do klientów, bo przychodzą osoby na naprawdę niezłym poziomie samoświadomości, które chcą pracować, które mają gotowość do tego, żeby się mierzyć z rzeczami nie zawsze łatwymi i ładnymi. Natomiast te przekonania takie, które są najmocniejsze, to one się zwykle zaczynają od „jestem”: jestem jakaś. Mniej więcej od pół roku to na pewno mam bardzo dużo klientek, które przychodząc na sesje, kiedy omawiamy czym się będą chciały zajmować w procesie coachingowym, z czym tak naprawdę przychodzą, to mówią, że przychodzą dlatego, że one są chaosem, ja jestem chaosem, jestem chaotyczna, jestem taka niezorganizowana. To jest coś, co ja nazywam pływaniem po powierzchni. To znaczy to jest coś, co widzimy. To są objawy czegoś. A w toku procesu coachingowego zajmujemy się tym, co jest pod powierzchnią, czyli staramy się dotrzeć do tego, co tak naprawdę powoduje, że ja mam takie poczucie, że jestem chaosem, jestem chaotyczna, jestem niezorganizowana. Zwykle jest tak, że osoby są tak mocno sklejone z tym przekonaniem, że nawet jak mówią o tym na głos w trakcie pierwszego spotkania: jestem taka, jestem owaka itd., to nie czują jeszcze, że coś z tym jest nie tak. To jest taki poziom sklejenia, że to jest prawda, tak jest, tak wygląda świat, ja taka jestem. Tak naprawdę dopiero w toku procesu coachingowego, jak zaczynamy sprawdzać, co jest pod powierzchnią, co tam siedzi głębiej i zaczynamy odklejać tę osobę od tego przekonania, poszerzać jej perspektywę spojrzenia, to wtedy się okazuje, że ja jednak nie jestem chaotyczna, tylko są sytuacje, w których nie panuję nad emocjami albo mój kalendarz zaczyna się rozjeżdżać. Co powoduje, że tak się dzieje? Najczęściej to pierwsze wypowiedzenie takiego przekonania na głos w trakcie sesji nie powoduje jakiegoś momentu zatrzymania, bo jest to już tak wiele razy mówione, tak wiele razy powtarzane, że to sklejenie jest po prostu za mocne. Proces coachingowy wtedy też jest nastawiony na to, żeby od tych przekonań trochę poodklejać, przewietrzyć trochę to, co siedzi w głowie, spróbować przynajmniej spojrzeć na te same rzeczy z bardzo różnych perspektyw i wypracować takie przekonania, które będą bardziej wspierające, bardziej użyteczne.

Dlaczego opowiadamy o sobie w ten sposób?

Ciśnie się na usta taki wątek: z czego w ogóle wynika to, jak my o sobie opowiadamy? Gdzie jest to źródło, jak się kształtuje ten język, którym opowiadamy sobie świat? Teraz jak powiedziałaś o tym, że jestem chaosem, jestem chaotyczna, to ja sama złapałam się na tym, że ja też przez pryzmat tego słowa „jestem” siebie definiuję czy definiowałam. Kiedyś znacznie częściej. To „chaotyczne” dosyć mi utkwiło w głowie, bo często mam takie poczucie, że moje wypowiedzi są chaotyczne, często się na tym łapię i na samej psychoterapii też to często wypada – ja robię zaznaczenie, że ja nie wiem, czy ta wypowiedź nie była chaotyczna. Jak się kształtuje ten język, którym my sobie opowiadamy świat?

To już sobie powiedziałyśmy, że to, co się werbalizuje to najpierw się pojawia w naszej głowie. Skąd w ogóle to, co się w głowie pojawia ma prawo zaistnieć? To jest ciekawy wątek właśnie z racji tego sklejania, o którym też już wspomniałam. Jak człowiek X razy albo X lat sobie powtarza to samo we własnej głowie to jest tak mocno sklejone z tym, co tam siedzi, że trudno mu znaleźć początek. Czyli kiedy ja zaczęłam sobie opowiadać taką historię na swój temat? Jaka jest tego geneza? Skąd to się w ogóle wzięło? Skąd ja wpadłam na taki pomysł, żeby tak o sobie mówić albo tak o sobie myśleć? Tu musimy sięgnąć dosyć głęboko, bo do procesu, w którym każdy z nas bierze udział przez całe swoje życie, czyli do procesu socjalizacji. To jest taki proces, który ma na celu przystosowanie nas od maleńkości do tego, żebyśmy byli w stanie funkcjonować w grupie, w rodzinie, w społeczności i w społeczeństwie. Czyli można powiedzieć, że to jest pewnego rodzaju transfer zasad, norm, które panują w danej grupie czy w danej społeczności, które warto byłoby przestrzegać i którymi warto byłoby się kierować. A zatem mamy tu również wartości. Jak my sobie to w procesie socjalizacji przyswajamy? Te kanony zasad i norm, a także to, co warto robić, bo za to przysługuje nagroda albo czego lepiej nie robić, bo za to grozi kara. To przede wszystkim przez tzw. obserwację uczestniczącą, czyli obserwujemy to, jak się zachowują ważne dla nas osoby. A im jesteśmy mniejsi, tym ta grupa jest mniejsza i zwykle składa się przede wszystkim z rodziców czy innym opiekunów. Później w to wchodzą nauczyciele. Później się pojawia grupa rówieśnicza jako punkt odniesienia. To jest ten przełomowy moment, w którym bardzo młody człowiek orientuje się, że rodzice nie mają monopolu na rację, że też kłamią, że mogą się mylić itd. To są takie momenty: WOW, serio? To jest możliwe? Mama nie mówi prawdy? Jak to? Tata nie zna się jednak na wszystkim i nie ma jednak paszportu Polsatu na wykładanie fizyki, bo pani od fizyki mówi mi coś innego? Albo moja koleżanka Basia mi powiedziała coś takiego, co znalazła w internecie i się okazuje, że to prawda, a mama mówiła, że nie. To są takie trudne sprawy w tym programie paradokumentalnym, gdzie nam się ten krąg odniesienia poszerza i on powoduje pewne tąpnięcia na linii zaufania czy też po prostu punktu odniesienia, jakim są ważne dla nas dorosłe osoby. Obserwacja uczestnicząca to jest pierwsza rzecz. My obserwujemy tych ludzi dookoła nas, jak oni się zachowują, co oni mówią itd. W tym co oni mówią i jak się zachowują, to zachowują się jakoś wobec nas i często mówią coś o nas. To są momenty, w których zaczyna się tak naprawdę tworzyć ta nasza narracja, która później w naszej własnej głowie jest już wpleciona w późniejszym naszym życiu. Czyli to, co zasłyszane na swój temat, to czego dowiedziałam się na swój temat od ważnych dla mnie osób, na przykład rodziców staje się jakąś częścią mojej narracji własnej i zwykle wiodącą częścią mojej narracji. Jeżeli zatem otaczają mnie w dzieciństwie osoby, które stwarzają mi warunki do rozwoju rozumianego też w ten sposób, że ja mogę popełniać błędy, że ja mogę spaść z rowerka, otłuc sobie kolana i poczuć, że to boli, ale mogę też wsiąść jeszcze raz na ten rowerek. Jeżeli nie jestem karana, tylko jest stwarzana przestrzeń do tego, żebym ja sobie coś z tego doświadczenia wyciągnęła, żeby mi pokazać: zobacz, stało się tak, jak myślisz dlaczego? Bo zrobiłam tak i tak i mi się stało tak i tak. Jak myślisz, co można byłoby zrobić inaczej? Takie włączanie od pewnego momentu tej wczesnej decyzyjności małego człowieka, żeby on też sam mógł pewne rozwiązania produkować i do pewnych wniosków – wspierany oczywiście przez osobę dorosłą – dochodzić. Jeżeli mamy takie środowisko, to rzadko też słyszymy komunikaty na swój temat zamykające nas w „jesteś taka a taka” i komunikaty dotyczące ciemnej strony mocy, czyli: bo ty jesteś ciamajda, nigdy nic nie wychodzi, wszystko ci leci z rąk, to nawet mąki do pierogów nie możesz posypać itd. Raczej słyszymy komunikaty zachęcające nas do ponawiania prób, do tego, żeby się nie zrażać porażkami, żeby się nie bać nowych rzeczy czy nowych wyzwań. Nawet jeżeli kaliber tego wyzwania to jest podejść do pani i spytać, czy mogę pogłaskać pieska. Umówmy się, że te wyzwania też są bardzo różnego kalibru na różnych etapach życia. To, co się dzieje w toku socjalizacji, zwłaszcza na jej początku jest bardzo istotne, dlatego jaka będzie narracja, którą będziemy sobie pleść w dorosłym życiu we własnej głowie uważając, że myślimy faktami, że tak jest, taka jestem. A „jestem” jest bardzo, ale to bardzo zamykającym słowem.

Tak sobie myślę, że wiele dzieci, kiedy już kolejny raz spada z tego rowerka i sobie zdziera kolana już za którymś razem może usłyszeć: „Ale z ciebie niezdara”. Bo ileż razy można spadać z tego cholernego rowerka?

Dokładnie.

Jeszcze mi się przypomniała trochę przypowiastka, anegdotka. Może to był jakiś żart. Mi bardzo pasowało do tego, co powiedziałaś, że w pewnym momencie dostrzegamy ludzkość, nazwijmy to, naszych rodziców i osób w naszym otoczeniu. Jak mama prosi dziecko, żeby odebrało telefon i mówi: „Powiedz, że mnie nie ma”. To ten obrazek upada. [śmiech]

To jest jeden wątek. Na przykład taka sytuacja, w której dorośli ci mówią: zjedz brokułki albo szpinak, bo jest zdrowy, a sami na przykład mają w tym samym czasie do obiadu sałatkę jarzynową z majonezem. Młody człowiek patrzy: czemu on ma jeść tą zieloną berbeluchę, jak oni mają takie lepsze coś do jedzenia? To tamto nie jest zdrowe, to oni nie chcą być zdrowi? To o co tu w zasadzie chodzi? Nie tylko to, co te osoby z naszego otoczenia mówią, ale też to, co one w ogóle robią i na ile to się pokrywa z tym, jakie wytyczne my dostajemy [śmiech], czyli jak my mielibyśmy się zachowywać. Czyli: mów zawsze prawdę, ale jak odbierzesz telefon to powiedz, że mnie nie ma. Ale nie wolno kłamać, bo kłamstwo to jest w ogóle bardzo źle, bardzo niedobrze i tak robią tylko ludzie tacy a tacy.

To pytanie: jakim człowiekiem ty jesteś?

No tak. W pewnym momencie jest ten poziom samoświadomości małego człowieka, gdzie on zaczyna widzieć ten dysonans, że coś tu się nie zgadza, że już nie jestem w stanie tego bezkrytycznie przyjmować, bo już mam pewien ogląd rzeczywistości zbudowany i już widzę, że aha, ja mam nie kłamać, ale w imieniu mamy mogę i powiedzieć, że mamy nie ma. No właśnie, z czym mnie to tak naprawdę zostawia?

Z dysonansem poznawczym.

Tak, z ogromnym dysonansem. [śmiech] Z takim zatrzymaniem się: to skoro nie można im wierzyć, nie można dorosłym wierzyć, bo tu się okazuje, że są przyłapani na kłamstwie, tu mówią mi inaczej, robią inaczej, tu tak, tu tak, to w zasadzie od kogo ja mogę czerpać, na kim ja mogę polegać? Tam wkracza z różnymi skutkami oczywiście grupa rówieśnicza.

Jeszcze nowy wątek, ale to wszystko w temacie. Korzeniewska i Torkowska nadal pozostają przy temacie, ale otwierają się nowe klapki. Jak dziecko często słyszy, że jest takie, śmakie i owakie i najczęściej to są określenia niezbyt wspierające, nacechowane raczej negatywnie i ono takie komunikaty słyszy bezpośrednio do siebie czy my słyszeliśmy bezpośrednio do siebie, bo mam wrażenie, że teraz trochę ta świadomość się zwiększa. Mówię tak mniej więcej o pokoleniu lata 80 i 90-te, urodzonych w tych latach. Mam wrażenie, że wtedy gdzieś ta świadomość języka i komunikacji…

I wcześniej jeszcze. [śmiech] Pamiętajmy, że te osoby jeszcze też żyją, gdzie było jeszcze gorzej pod tym względem.

Odwoływałam się do lat 80 i 90-tych, do mojego pokolenia, bo w tych latach się urodziłam. Wcześniej nie liczyłabym na to, że było lepiej. [śmiech] Kojarzę występowanie takiego zjawiska, że ten komunikat bezpośredni do dziecka jest trochę zbijający, ale na zewnątrz, jak się pojawiają inni ludzie w otoczeniu i jest rozmowa o tym dziecku, też przy tym dziecku to jest chwalenie. Wtedy ten dzieciak: what the fuck? Tu mi mówią, że jestem taki do dupy trochę, że mogłabym lepiej, że coś tam, czemu pięć, a nie sześć, a potem przychodzi jakaś ciotka, koleżanka, wujek, babcia i słyszę, jakie super dziecko.

To jest ten moment, w którym dziecko staje się ważną składową budowania wizerunku mnie w roli rodzica. Dziecko mogę w czterech ścianach obsztorcować, ale na zewnątrz kiedy mam przekonanie, że dziecko świadczy o mnie jako o rodzicu albo o mnie jako o osobie, to oczywiście, że będę mówić o nim w samych superlatywach, żeby pokazać dzięki temu siebie w lepszym świetle.

Czy to nie rodzi potem trochę problemu pewnie z perspektywy wychowawczej? Nie jest to mój obszar ekspertyzy, więc w sumie powinnam się wypowiedzieć z perspektywy dziecka.

Mój też. [śmiech]

Wiem, że twój też nie, więc tak tu wyprzedzam. To może bardziej z perspektywy dziecka. My jesteśmy dziećmi, więc tu mamy jakąś ekspertyzę może. Potem jeśli faktycznie słyszymy komunikat od takiej osoby, który jest prawdziwy, wspierający, chwalący i on jest bezpośrednio do nas, to może być tak, że nasza głowa już nie będzie tego traktowała wiarygodnie, bo jest dysonans.

Tak. Kiedy ja mam uznać, że to było prawdziwe? Która z tych sytuacji tak naprawdę, który z tych komunikatów jest oparty na twardych danych i co ja mam tak naprawdę o tym myśleć? To jest też ta sytuacja, która powoduje, że my w późniejszym dorosłym swoim życiu mamy trudność z przyjmowaniem komplementów i komplementy na przykład torpedujemy od razu. Na zasadzie: o, świetnie wyglądasz w tej bluzce Monika. Co ty, to stara szmata, to wyciągnęłam z dna szafy, a tu rozprute jest pod pachą, co ty. Deprecjonujemy od razu ten komunikat pozytywny dotyczący naszej osoby. Na takiej zasadzie, że no nie, to absolutnie nie może być o mnie.

Dlaczego ważne jest to, jak mówimy?

Dlaczego tak ważne jest to, jak my o sobie mówimy, jak mówimy sobie o świecie, w którym żyjemy, o tej rzeczywistości, która nas otacza? Co nam to robi?

Przede wszystkim to wszystko, co nam wchodzi w tę narrację siedzącą w naszej własnej głowie, czyli skleiłyśmy się z tym, uznajemy, że tak, tak jest, tak wygląda świat, to jest o mnie, ja dokładnie właśnie taka jestem. To jest oczywiście poletko, na którym sobie kiełkuje i wyrasta wewnętrzny krytyk. Czyli cały ten wewnętrzny, krytyczny głos, który później nam mówi: no tak, po co się za to brałaś? Było wiadomo od początku, że to nie wypali. No tak, bo ci się zachciało szukać miłości przez portal internetowy, co za kretyński pomysł, tylko skończona idiotka mogłaby na coś takiego wpaść. Czyli takie nakręcanie tego wewnętrznego monologu, który ma o nas świadczyć jak najgorzej. To na pewno nie prowadzi nas do żadnych rozwiązań. To jest coś, co nas wpędza w kryzysy. To jest coś, co powoduje bardzo nieprzyjemne emocje, co może prowadzić do paraliżów decyzyjnych. Generalnie wewnętrzny krytyk chociaż ma taka mieć funkcję ochronną, chronić nas przed tym, co może nas zranić, to nie ma do tego dobrych narzędzi. Jest takim przemocowcem. Jeżeli nie potrafimy go od siebie oddzielić, nie potrafimy oddzielić tego głosu od własnego głosu, to będziemy mieć takie przekonanie, że to ja sama o sobie to mówię, to jest prawda o mnie. To jest pierwsza rzecz. Druga rzecz – ten język, którym sobie opowiadamy świat może bardzo mocno wpływać na nasze poczucie sprawczości. Czyli na to poczucie wpływu, decyzyjności, podmiotowości, czyli czy ja jestem podmiotem zdarzeń czy przedmiotem. Czy ja mam możliwość podejmowania decyzji, mam możliwość samostanowienia, czy raczej rzeczy mi się przydarzają? Takim najbardziej jaskrawym przykładem tego jest język pasywny, ukryty w czasownikach, którymi się posługujemy w na przykład takich stwierdzeniach: muszę to zrobić, powinnam się tak zachować, wypadałoby ich zaprosić, należy się temu koniecznie przyjrzeć. Czyli takie słowa, które to poczucie sprawczości nam odbierają. Skąd się bierze ta powinność? Skąd się bierze to muszę? Kto o tym decyduje tak naprawdę? W kontrze do języka pasywnego stoi język aktywny, czyli wybieram, decyduję, potrzebuję, chcę. Chcę utożsamia się bardzo często z taką postawą wewnętrznego dziecka: chcę i koniec! Chcę! Kup mi, kup mi i tupnięcie nogą. Ale my też możemy w dorosłym życiu chcieć, pragnąć różnych rzeczy i nie ma w tym absolutnie nic złego. Nie wszystko czego chcemy jest tym, czego potrzebujemy i odwrotnie. To są takie słowa, które to poczucie sprawczości jednak przewracają, bo to ja wybieram, ja decyduję, ja potrzebuję i mam tego świadomość. To jest chyba tak naprawdę coś, co mi zrobiło największą przewałkę w mojej głowie – odejście od języka pasywnego. To odbiera energię. To wysysa wręcz energię z człowieka, jak on cały dzień od rana do nocy coś musi albo trzeba coś zrobić, albo tak, muszę się tym zająć, należałoby ich zaprosić, odwdzięczyć się, oddzwonić itd. Jeżeli ja mam poczucie przez cały czas swojej aktywności dziennej, że coś powoduje, że ja mam wchodzić w pewne działania, ale nie umiem powiedzieć co – na pewno wiem, że to nie wynika ze mnie – to nie ma mowy o tym, żeby była motywacja, żeby było zaangażowanie i żeby była energia do wchodzenia w działania czy w interakcje. Zatem ta zmiana z języka pasywnego na aktywny to zrobiło mi największą przewałkę, jeżeli chodzi o poczucie sprawczości. Ale to wymagało też tego, żeby sobie poszerzyć perspektywę o takie sprawy typu: muszę chodzić do pracy. Czy tu się da zastąpić słowo „muszę” innym słowem, które tą sprawczość przywraca? To wymaga rzeczywiście przyjrzenia się temu, jakie będą konsekwencje. Czy ja muszę? A jeżeli nie muszę, to co? Jaka jest alternatywa dla niechodzenia do pracy? Jak ona wygląda? Czy w ogóle istnieje? Jeżeli istnieje i wygląda w sposób, który mnie nie zachęca, to czy ja faktycznie muszę chodzić do pracy? Czy w takim razie ja decyduję, że będę chodzić do pracy, bo alternatywa mnie nie nęci? Jak się patrzy na taką swoją codzienność, to się wydaje, że repertuar tych rzeczy, które możemy sobie ponazywać: ja wybieram, decyduję, potrzebuję, chcę jest wąski, że to jest zarezerwowane dla tak naprawdę niewielu rzeczy, bo jednak muszę chodzić do pracy, żeby zarabiać, żeby opłacić rachunki. Muszę płacić rachunki itd. Ale jeżeli się zaczynamy rozglądać za tym, jak wygląda alternatywa dla nierobienia tych rzeczy, to okazuje się, że ona istnieje. Tylko po prostu jest w niej coś, czego ja dla siebie nie chcę, czego sobie nie życzę. To nas sprowadza do tego, że jednak nie muszę, że jednak wybieram. Jednak decyduję, jednak chcę.

Co to znaczy, że zmiana języka pasywnego na aktywny zrobiła Ci największą przewałkę, cytując Ciebie, w życiu?

Jest taki cytat, który bardzo często powtarzam, bo go uwielbiam. To są słowa Erici Jong „Kiedy bierzemy życie we własne ręce dzieje się rzecz straszna: nie ma na kogo zwalić winy”. Ja bardzo długo żyłam sobie w takim poczuciu krzywdy, że się urodziłam w złym czasie, w ogóle w złym stuleciu, w złym kraju, w kiepskiej rodzinie i generalnie to masakra. Generalnie start taki, że lepiej wejść do skorupy i nie wyłazić z niej. Miałam takie poczucie krzywdy, że inni mają lepiej. Bardzo się mocno koncentrowałam na tym poczuciu krzywdy i na tym swoim bólu z tym związanym i takiej niemocy, czując że ja mam bardzo ograniczone pole sprawczości w swoim życiu. Dopóki się nie okazało, że ja sama sobie to pole zabieram. Właśnie między innymi narracją, którą tworzę we własnej głowie na swój temat i ze względu na język, którym ja sobie opowiadam świat. Czyli na przykład opowiadam sobie to, czym mogę się zająć albo co mogę robić. Dla mnie to była tego typu przewałka. Ja żyłam w przekonaniu, że mój obszar sprawczości to jest takie maleństwo typu orzeszek laskowy, dlatego że tak sobie opowiadałam, że wygląda mój świat. W języku, w którym sobie opowiadamy świat nie chodzi o to, że my sobie nagle zaczynamy wmawiać, że coś wygląda inaczej niż wygląda. Ja byłam cały czas w tej samej sytuacji życiowej, tylko zaczęłam inaczej o niej sobie opowiadać. Zmienił się język, którym zaczęłam się posługiwać i tak naprawdę on zaczął mi pokazywać, że ten obszar wpływu, ten obszar mojej sprawczości jest dużo większy niż mi się wydaje. Tyle że ja go szukam w przeszłości, a nie da się zmienić przeszłości, bo już jest zamknięta.

Czyli można powiedzieć, że w pewnym sensie to, że zmieniłaś język, jakim mówisz, jakim myślisz o świecie sprawiło, że trochę na tej skali pomiędzy eksternalizmem a internalizmem przesunęłaś się trochę bardziej w kierunku internalizmu?

Myślę, że tak. Możemy to też tak podsumować.

Swoją drogą o internalizmie i eksternalizmie jest w 14 odcinku podcastu. Tam jest link do testu, gdzie możecie sobie sprawdzić, gdzie Wy jesteście na tej skali. Co prawda test jest po angielsku, ale jeśli znacie angielski, to myślę, że dacie radę. Można sobie zrobić jako ciekawostkę. Czułam, że odwołasz się do tego cytatu, ja też go bardzo lubię. Naprawdę jest świetny. To, co jeszcze mnie zastanawia – to, czy przy tym języku, którym opowiadamy świat nie jest czasami tak, że okej, on wpływa na to, jak my postrzegamy siebie, swoje życie, ale może też sprawiać, że pojawiają się u nas jakieś zniekształcenia na temat świata? Szczególnie jeśli będziemy sobie mówić, opowiadać, że ludzie są tacy, śmacy, owacy, świat jest przerażający.

Blondynki są głupie. Tak się rodzą stereotypy. To jest pokłosie tego, że nasz mózg dąży do optymalizacji. Tak samo dąży do optymalizacji w działaniach, czemu zawdzięczamy to, że możemy sobie wyrabiać nawyki, tak samo dąży do optymalizacji na poziomie nawyków myślenia. Czyli też stara się pokategoryzować pewne zjawiska, powsadzać je w odpowiednie szufladki, żeby w razie czego można było tę szufladkę otworzyć i tam już jest komplet. Czyli widzę blondynkę, otwieram szufladkę i tam jest informacja: blondynka, naiwna, głupia, niski iloraz inteligencji itd. Otwieram szufladkę i mówię: aha, już wszystko wiem o tobie blondynko. Ale to powoduje, że jakieś moje obserwacje czy doświadczenia, które ja popycham w te szufladki i te informacje sobie tam leżą prowadzą do tego, że ja mogę myśleć stereotypowo. Czyli nie zastanawiam się nad tym, że okej, to konkretne doświadczenie z tą konkretną osobą sprawia, że myślę o niej tak i tak, ale też ja myślę o niej. To nie znaczy, że ona taka jest, bo jesteśmy konstruktami tak naprawdę w wielu głowach mnóstwa ludzi, z którymi się stykamy na co dzień. Tylko stwierdzamy: aha, to musi być tak, że każda blondynka, którą w życiu spotkam to będzie dokładnie przejawiała to, co ja mam w tej szufladce zamknięte. A jeżeli spotkam kogoś, kto będzie się wyłamywał z tej szufladki, to uznam, że to jest wyjątek potwierdzający regułę. Też bardzo przydatne przekonanie, które pozwala nam sobie te wszystkie stereotypy i te już utrwalone schematy myślenia zachować. A nie spoko, to tylko anomalia, szufladka jest bezpieczna.

Tak mi się skojarzyło z tym myśleniem skrótami czy nazwijmy to może bardziej kolokwialnie – pójściem mózgu na łatwiznę, jak są trawniki i ścieżki wyznaczone. Na przykład pod kątem prostym. Potem tak na skos. Z czasem się tworzy taka wydreptana ścieżka, bo te cztery kroki dalej to jest za daleko dla ludzi [śmiech] i trzeba ściąć.

Moim zdaniem to jest to, że ludzie lubią trójkąty. Tylko dlatego powstają te ścieżki.

Że ludzie lubią trójkąty. Tak też może być.

[śmiech] To się znajduje w mojej szufladce z tematem, dlaczego ludzie wydeptują trawę na kwadratowych czy prostokątnych trawnikach. Ja otworzyłam i się okazuje, że ludzie lubią trójkąty. To jest moja teoria.

Niewspierające określenia

Jak Ty to mówisz, jeśli to jest użyteczna teoria, to jak najbardziej warto taką szufladę mieć. Czy pamiętasz z sesji coachingowych jakieś niewspierające określenia, jakieś szczególne elementy języka, które się dosyć często u ludzi pojawiają, nad którymi warto byłoby się zatrzymać? Być może nasi słuchacze, nasi słuchaczki się w pewien sposób może będą w stanie utożsamić, na zasadzie prawdopodobieństwa występowania. Zatrzymać się i stwierdzić: oho, kurde, ja też tak mówię.

Poza językiem pasywnym, który się pojawia w zasadzie u wszystkich osób, z którymi pracuję i na to też sobie zwracamy uwagę i przyglądamy się, skąd się to bierze. Jest mnóstwo przekonań zaczynających się od „jestem” – jestem jakaś. „Jestem do niczego”, „w to to zawsze byłam noga”. „Jestem beznadziejna” – to jest bardzo silne przekonanie zwłaszcza osób, które mają zacięcie niezdrowego perfekcjonizmu. „Jestem chaotyczna” – od mniej więcej pół roku bardzo często mi się pojawia na sesjach coachingowych. Wszystkie te przekonania zaczynające się od „jestem” są bardzo mocne, dlatego że jestem jakaś jest mocno zamykające. Jeżeli jestem to już tak mam, już taka moja uroda i pewnie taka już umrę. Przede wszystkim pracujemy nad tym, żeby troszeczkę tam wpuścić powietrza w to „jestem” i troszeczkę sobie zbudować dystansu do tej myśli czy do tego przekonania na takiej zasadzie zrobienia kroku do tyłu. Czyli „myślę, że jestem beznadziejna”. To już jest pewien punkt oddalenia, bo: oho, myślę, to znaczy że to jest jakiś obiekt, który powstał teraz w mojej głowie, jakiś konstrukt, a być może nie jest to prawda objawiona. Innym stopniem oddalenia jest na przykład powiedzenie: „Przyszła mi do głowy teraz taka myśl, że jestem beznadziejna”. Czyli jeszcze więcej tego powietrza, jeszcze większe zbudowanie sobie dystansu. „Przyszła mi do głowy”, czyli teraz. To się pojawiło teraz. Tak mi akurat przyszło do głowy i szukamy konkretu: czemu akurat teraz ta myśl przyszła? Do czego ona jest tak naprawdę przywiązana? Jaka konkretna sytuacja spowodowała, że do mnie ta konkretna myśl właśnie teraz przyszła? Czyli to jest tak naprawdę taki proces odklejania się. Odklejania się od tych myśli i od tych przekonań, które uważamy za prawdę, za fakty i za coś, co zamyka nas właśnie w byciu jakimiś.

Żeby być w stanie zrobić to, o czym powiedziałaś, czyli okej, złapałam myśl i teraz ją zamieniam – albo przed wypowiedzeniem, albo po, whatever o którym momencie mówimy, to właściwie trzeba byłoby być w stanie tę myśl wcześniej zauważyć.

Zacząćsię łapać na tym. Dokładnie.

Jak zmienić język?

Pytanie: jak to można zrobić?

Oj, umysł jest fantastyczny pod tym względem. To jest tak jakbyś mu wrzuciła kwerendę: mózgu, umyśle mój wspaniały, zwracamy teraz uwagę na takie sytuacje, w których ja mówię sobie na przykład: jestem beznadziejna. Wrzucasz to i on sobie to mieli. Nie złapie się za pierwszym razem, może nie złapie się za drugim, ale za trzecim on się zatrzyma: oho, jestem beznadziejna, pojawiło się. Tak naprawdę to budowanie uważności na określone myśli czy określone słowa, czy hasła, którymi się posługujemy, jak myśli zostaną zwerbalizowane buduje się właśnie w ten sposób. Dajemy umysłowi do mielenia: dobra, teraz będę się starać, będę dokładać starania, żeby łapać się, jak przychodzi takie stwierdzenie w głowie czy zwerbalizowane: jestem beznadziejna. Metodą prób i błędów: okej, nie złapałam się pewnie wczoraj w ogóle, bo na pewno tak myślałam, ale nie przypominam sobie, ale dobra, dziś będę na to zwracać uwagę. Może dziś jeszcze się znowu nie złapię, ale właśnie umysł jest o tyle fantastycznym narzędziem, że on na poziomie podświadomym będzie mielił i w końcu załapie. W tych momentach możemy sobie zrobić taką procedurę, że jak się już złapię, to pokazuję sobie wielki w głowie znak STOP. Taki znak drogowy. Wielki znak STOP, Teraz zatrzymać się. Zanim ja wejdę w to przekonanie, zanurzę się tam ze swoimi emocjami i na przykład nakręcę sobie teraz spiralę czarnego myślenia i tworzenia jakichś czarnych scenariuszy, to ten wielki znak STOP i dobra, to teraz wpuszczam trochę powietrza w to. Czyli ta procedura, którą sobie przed chwilą mówiłyśmy.

Czyli zakładamy, że w pewnym sensie ta percepcja jest się w stanie sama wyostrzyć?

Jest. To jest jak z nastawianiem radaru. Jak prowadziłam jedne z pierwszych warsztatów z treningu pozytywności lata, lata temu i rozmawialiśmy sobie o wdzięczności w takim ujęciu, żeby spróbować właśnie swoją uwagę przekierować na te sprawy, które nas radują, które dają nam poczucie sensu, które są takimi też rozbłyskami dnia codziennego. Na małe sukcesy, na dobre słowo, które o sobie usłyszeliśmy, na dobry czas spędzony z kimś. To jedna z uczestniczek powiedziała, że ona jakby miała tak usiąść z kartką papieru i wypisać, to by chyba w ogóle nic nie napisała. Umówiłyśmy się, że ona po pierwszym dniu tego szkolenia usiądzie sobie w domu rzeczywiście z kartką i spróbuje po prostu. Bez żadnych oczekiwań. Bez żadnego na zasadzie: o, muszę teraz wymyśleć dziesięć rzeczy i koniecznie muszę je znaleźć, tylko posiedzieć sobie nad tym. Jak nic jej nie przyjdzie do głowy, to zostawi sobie na chwilę tę kartkę i podejdzie do niej, jak coś jej się w głowie pojawi. Ona robiąc sobie porządki, bo rzeczywiście usiadła do kartki i tam była pustka, nie ma nic za co mogłabym być wdzięczna, nic nie widzę takiego, co by mnie ratowało i było wspierające. Robiąc sobie porządki w mieszkaniu, zapuszczając dla umysłu tę kwerendę: no dobra, za co bym mogła? Czy w ogóle coś takiego jest? Podchodziła do tej kartki i zapisywała sobie, jak jej coś przyszło do głowy. Przyszła na drugi dzień szkolenia i powiedziała: wypisałam 78 rzeczy. Wszyscy zrobili: [wyraz zdziwienia]. Nawet ci, którzy podchodzili do tego: nie, no co ty, każdy coś znajdzie, no weź. Czyli mieli przynajmniej częściowo pozytywne nastawienie do tego. No co ty, nie ma tak, żeby się nic nie znalazło, za co można czuć wdzięczność. A ona z takim podejściem, że nie, to w ogóle nie da się i ona nic nie znajdzie takiego. Nie nazmyśla, tylko nie znajdzie nic takiego w swoim życiu zapuściła sobie kwerendę, zajęła się czymś innym, a umysł co chwilę jej coś podrzucał i okazało się, że znalazło się prawie 80 różnych rzeczy z różnych obszarów życia. Tyle tylko, że kwestią jest nastawienie radaru. Jeżeli jesteśmy nastawieni na to, co w każdym dniu spaprałam, co mi nie wyszło, co ktoś sobie o mnie pewnie pomyślał i ja na pewno to wiem, bo czytam w cudzych umysłach. Nastawiamy się na optykę, na szukanie takich rzeczy to jasne, że je znajdziemy. Dobrą informacją jest ta, że jeżeli nastawimy ją na szukanie tego, co dobre i pozytywne to też znajdziemy. Te rzeczy po prostu sobie są. To nie jest tak, że będziemy je zmyślać. Tyle że nasz radar na co dzień nie jest na nie nastawiony i potrzebujemy go wyćwiczyć.

Wspaniałe to jest. [śmiech] Tak mnie trochę zatkało, bo w historii z tą kobietą spodziewałam się, że kilka ona wypisze.

Ja powiem tak – ja po pierwszym dniu tego szkolenia też się spodziewałam, że ona wypisze kilka. Też pomyślałam sobie: nie, jak już usiądzie do tego i się zamóżdży nad tym, to znajdzie coś. Jak ona przyszła i powiedziała: wypisałam 78, to mi też szczęka spadła do ziemi i też ją przez chwilę stamtąd zbierałam. Zwłaszcza jak się słyszy, że nastawienie do ćwiczenia jest raczej mocno sceptyczne, to fakt, że ono tak poszło był dla mnie rzeczywiście naprawdę zadziwiający.

Jak jeszcze możemy popracować z językiem, którym opowiadamy sobie świat?

Przede wszystkim potrzebujemy sobie poćwiczyć, poeksperymentować z różnego rodzaju słowami, które nam leżą, które czujemy i które realizują to, co byśmy chciały. Na przykład jeżeli czujemy, że język, którego używamy odbiera nam energię, to jakie na przykład czasowniki czy jakie inne słowa tej energii by mi więcej dały? Zależy to też od tego, czemu tak naprawdę ta narracja, którą chcemy tworzyć ma służyć.

Zadaję to pytanie, bo mam w głowie to, jak na mnie zadziałała praca z Twoim dziennikiem. Jadwiga wypuściła w tym roku „Dziennik czułej samoobserwacji”, który ja też mam. Od kiedy dostałam, to chyba tylko dwóch dni nie wypełniłam. Uważam się za dosyć wyczuloną osobę na rzeczy, które mi się dzieje. To wynika trochę z własnej historii i z tego, że kiedyś to był obszar totalnie zaniedbany, pracoholizm, brak jakiegokolwiek sensownego życia. Mówiąc niezbyt cenzuralnie – ja byłam w tej ciemnej dupie i nie chcę się tam urządzać ponownie, wyprowadziłam się. Zaskoczyło mnie to, że pracując z Twoim dziennikiem ja odkryłam, że codziennie powtarzają mi się pewne słowa, pewne potrzeby. Jak się teraz zastanawiam w kontekście tego tematu, który tu mamy, czyli język, którym opowiadamy sobie świat, to ja sobie tak opowiadam ten mój świat. Trochę się zakręciłam i znowu mam poczucie, że jestem chaotyczna. Popatrz, jaka autodiagnoza. [śmiech]

Zobacz: już jest trochę oddechu. „Mam poczucie, że jestem”. To jest trochę więcej powietrza wpuszczone.

Mi się ciągle pojawiało stwierdzenie, że gonię, że chciałabym nie gonić. Zmieniłam pracę, pewne prywatne rzeczy mi się posypały, trudne sytuacje i te dni się zrobiły ściśnięte. Takie dosyć napięte. Tam to powietrze ciężko było wpuścić, bo zmienna życie, życie się dzieje po prostu. Jak to się mówi: coś się zesrało i trudno, takie jest. Moja głowa to ciągle mieliła jako temat pod tytułem: gonię. Gonię. Codziennie gonię. Jak ja to zaczęłam pisać, to ja dopiero wtedy się na tym złapałam. W tym dzienniku jest tak fajnie zrobione, że na końcu są ewaluacyjne strony. Bardzo to jest mądre. Jak komuś niedziela wypadnie, bo zaliczył zgona po sobocie, to nic się nie dzieje, nie masz pustej stronie, bo wystarczy ją skipnąć, bo podsumowania tygodnia są na końcu, więc jeden pies. Jak ja sobie przeglądałam te siedem dni tak wstecz: kurna Torkowska, ej, codziennie jest coś o tym, że albo nie nadążasz z jakimiś godzinami albo że gonisz i potrzebujesz święty spokój. Gdyby nie to, to ja nie wiem, czy byłabym w stanie wyłapać, że ja tak opowiadam o tej mojej codzienności do siebie. Jak jeszcze zestawię to z tym poczuciem, że ja mam jakąś samoświadomość, potrafię się gdzieś zatrzymać, ale tego nie byłam w stanie wyłapać.

Zobacz jak ci się tutaj buduje uważność. Nie dało się złapać we własnej głowie, ale dało się złapać w systemie zewnętrznym, nazwijmy to. Narzędzie jest zwykle rzeczą wtórną. Czasami trzymanie tego, co siedzi we własnej głowie właśnie w jakimś systemie zewnętrznym – czy to „Dziennik Czułej Samoobserwacji”, czy to jest pamiętnik, czy to jest notatnik, w którym ja piszę poranne strony to daje możliwość, żeby wrócić do tego i zobaczyć, czy tam się pojawiają jakieś powtarzające się hasła, czy tam są jakieś schematy, które jestem w stanie wyłapać i czy one mi służą, czy one są użyteczne dla mnie czy nie. A jeżeli nie, to co mogę z tym zrobić?

Piszesz dziennik?

Piszę pamiętnik i prowadzę „Dziennik Czułej Samoobserwacji”. [śmiech] Byłoby dziwnie, gdyby nie. Pamiętnik piszę nie w formie dziennika, tylko w formie niesystematycznych zapisków.

Wysnułam tutaj założenie, że łatwo Ci się prowadzi ten pamiętnik.

Bo?

Bo go prowadzisz jeszcze. [śmiech]

Trzeba byłoby się przyjrzeć, jak definiujemy łatwo. [śmiech] Co znaczy łatwo? Czy to znaczy, że moje serduszko się raduje, kiedy przystępuje do pisania pamiętnika? Czy zawsze o tym pamiętam, że on istnieje? Ja w pamiętniku staram się ujmować i to, co dobre i to, co trudne, więc nie zawsze moje serduszko się raduje, kiedy do niego sięgam. Staram się, żeby to była taka kronika tego, jak faktycznie wygląda moja rzeczywistość, jak wygląda moje życie. Z blaskami i cieniami. Czy łatwo? Powiedziałabym, że jeden rabin mówi tak, drugi rabin mówi inaczej. Jeżeli „łatwo” rozumiemy, że zawsze jest miło i przyjemnie, to powiedziałabym, że nie. Jeżeli przez „łatwo” rozumiemy, czy sprawia mi przyjemność operowanie słowem pisanym – odpowiedziałabym, że oczywiście, w takim razie bardzo łatwo.

To podam może moją definicję, co miałam na myśli, mówiąc „łatwo”. Ja nie prowadzę klasycznego dziennika, pamiętnika. Jako klasyczny dziennik rozumiem to, że ktoś siada, pisze i ma pewien potok myśli, które sobie przelew na papier, na komputer, whatever. Jako „łatwo” ja rozumiem to, że ta osoba wie co pisać. Jak ja siadałam, to miałam tak: no, zrobiłam dziś A, B, C, D, dzień był fajny albo nie, Tedi mnie wkurzył albo nie [śmiech].

Checklista. Żeby było w miarę prosto się z tym rozprawić.

Miałam migrenę albo nie. I tyle. I co ja więcej mam pisać? To jest definicja „łatwo” – jak ktoś naturalnie wie albo się dowiedział, wypracował sobie co pisać.

Trudno mi nadal odpowiedzieć na to pytanie. Czasami mam poczucie, że coś we mnie siedzi, co chciałabym, żeby trafiło gdzieś do systemu zewnętrznego pod tytułem pamiętnik. Ale siadając do pisania, gdy czuję, że mam potrzebę pisania nie zawsze wiem, co dokładnie trafi do środka. Ja mam taki system, że pierwsze zdanie, które zapisuję po dacie to jest godzina. Ja na początku nie wiedziałam o co mi z tym chodzi. Po kiego grzyba ja sobie piszę jeszcze godzinę? Co mi to zmienia? Nic – okazało się. Oprócz tego, że zapisanie tej godziny pozwala mi rozpocząć. To równie dobrze zamiast tego mogłabym napisać pierwsze zdanie „Nie wiem co tu napisać” i później przejść do następnego zdania. Czasami bywa tak, że ja nie do końca wiem co tam trafi, ale czuję, że jest we mnie jakaś potrzeba, żeby usiąść z tym, żeby wypisać z siebie coś, chociaż nie wiem jeszcze co to będzie.

Fajne to jest. Ta koncepcja z godziną mi się podoba.

[śmiech] To jest mój sposób na wpuszczenie powietrza. Zanim przejdziemy do sedna, co tam ma trafić to jest godzina taka i taka.

Natalia Dołżycka była w 31 odcinku podcastu i tam gadałyśmy o motywacjach zewnętrznej i wewnętrznej. Padła tam polecajka Twojej książki „Motywacja bez zadyszki”. [śmiech] Mnie to zawsze fascynuje – to są małe rzeczy, na które człowiek nie zawsze wpadnie, ale jak ktoś ci powie: ale to jest proste i czemu tak do tej pory nie robiłam? Natalia tam podała jedno pytanie, które ona sobie zadaje przy podsumowaniu tygodnia. Jak jej się nie chce, to zadaje sobie tylko to pytanie. Moim zdaniem ono robi super różnicę. To pytanie to było: jak mi się dzisiaj pracowało? To jest pytanie, które odpala coś. Tak jak ta Twoja godzina. Jakiś tryb myślenia czy postępowania. Tak jak w tym przypadku tryb pod tytułem pisanie. U mnie jest inaczej niż u Ciebie. To, co mi pomaga to właśnie to narzędzie zewnętrzne, które trochę za mnie robi tę robotę, tak jak „Dziennik czułej samoobserwacji”, bo ja tam mam pytania, ktoś mi wymyślił. Jadwisia Korzeniewska wymyśliła pytania dla Torkowskiej, żeby mózg mógł sobie pójść jakąś ścieżką. To jest o tyle dobre, że nie ma tego efektu zaczynania z pustą kartką. Nie każdy dzień jest taki, że mam ochotę się przyjrzeć temu, jak ja tam się mam rano. Czasem mam takie: bleh.

Jasne!

Sprawdź ?

Bezpłatne planery tygodniowe gotowe do druku: tutaj.

Jak do siebie mówiłyśmy i przestałyśmy?

Czy przypominasz sobie jakieś słowa, określenia z Twojego własnego słownika, jak kiedyś do siebie mówiłaś i jak to zmieniłaś?

Powiem ci, że mi jest w tej chwili już ciężko się cofnąć głową do tego punktu, w którym ja mówiłam sama o sobie złe rzeczy. Na pewno język pasywny to pamiętam, bo tak naprawdę od tego się wszystko zaczęło dla mnie. W ogóle przyglądanie się temu, jakich słów używam, co te słowa mi robią, jak wygląda narracja, którą ja tworzę, jak wygląda sposób, w jaki ja myślę. Mam poczucie, że ja już tyle zrobiłam roboty i ta robota się nie kończy oczywiście, ale zrobiłam tyle roboty, że mi jest naprawdę ciężko znaleźć w głowie jakiś tekst, który ja sobie wrzucałam o sobie. Jestem przekonana, że mówiłam sobie rzeczy w rodzaju: jestem beznadziejna, nie nadaję się do tego albo: jestem głupia. Jestem przekonana, że mówiłam sobie takie rzeczy. Ale nie umiem znaleźć tego momentu na przykład kiedy to ostatni raz do siebie powiedziałam. Ani nie umiem znaleźć w konsekwencji tego, co się stało, gdzie tak naprawdę był ten pstryk, gdzie to się przestawiło na inne tory. Wynika to z tego, że to nigdy nie jest pstryk. [śmiech] To jest jednak proces rozciągnięty w czasie i w pewnym momencie ten nowy sposób działania staje się na tyle naturalny dla Ciebie – myślenia i działania, że już nie zauważasz, że to po prostu płynnie w pewnym momencie przychodzi. Tak samo jak nawyki w działaniu – przechodzisz na autopilota, możesz się już przełączyć, troszeczkę umysł może sobie dryfować, to się samo odpala. Tak samo jest z nawykami w myśleniu. Po prostu zaczyna być to już naturalne, odbywać się trochę poza świadomym nakładem energii i uwagi. Po prostu to już jest naturalny sposób myślenia.

To może dawać nadzieję naszym Słuchaczom i Słuchaczkom, że da się to tak zrobić.

Da się. Zdecydowanie się da.

W sumie mi też w pewnym sensie daje to nadzieję, bo nie uważam, że to jest proces skończony.

Myślę, że on nigdy nie jest tak naprawdę skończony. Zawsze się jeszcze może w naszym życiu pojawić coś takiego, jakieś doświadczenie, które spowoduje, że się pojawi tąpnięcie. To tak samo jak z nawykami w działaniu – masz już dobre nawyki związane z odżywianiem. Nagle na imieninach u cioci Irenki dostajesz pod nos serniczek, a miałaś nie jeść serniczków. No i co teraz? Jest ten serniczek, ślinianki już pracują, ciocia Irena łypie okiem. Myślisz sobie: zjem ten jeden serniczek, co się może wydarzyć? Jesz ten serniczek, a głowa się wypełnia wszystkimi wspomnieniami z serniczkami w całym życiu i jak wspaniale było z tymi serniczkami, jakie to są wspaniałe wspomnienia i czy człowiekowi może zaszkodzić trochę cukru i twarogu, jakie to jest pyszne. Tak samo jest z nawykami w myśleniu. Gdzieś może się pojawić sytuacja, która spowoduje, że to myślenie będzie próbowało wrócić na stare tory, gdzie ten stary nawyk w myśleniu się jeszcze odpali, bo jeszcze nie będziemy tak odporni, albo nie będziemy mieli jeszcze tak mocno nowej narracji zbudowanej, żeby to się przebiło. Bardzo bym nie chciała, żeby wyszło z tej naszej rozmowy, że przychodzi taki moment, w którym praca się nad tym kończy, jesteśmy bezpieczni i już całe życie nie będziemy używać wobec siebie przemocowego języka, będziemy czuć sprawczość i nasza narracja będzie nas jak najbardziej wspierała. Ten proces po prostu będzie tak naprawdę trwał, dopóki my trwamy. Im mocniej sobie rozwijamy świadomość w tym obszarze, im większą uważność przykładamy do tworzenia tej narracji, tym później przychodzi to płynnie i tym z czasem łatwiej nam będzie też radzić sobie z różnymi sytuacjami czy czynnikami, bodźcami, które będą próbowały nas na te stare schematy myślenia wrzucić.

Czuję, że może być taki etap pośredni. Ja trochę taki mam – nie we wszystkim, bo mam poczucie, że częściowo sobie przedefiniowałam sposób myślenia, że to domyślne ustawienie jest takie jakbym chciała. Dostrzegam taki etap pośredni, który polega na tym, że w głowie mam starą reakcję, ale wybieram tą nową. Na przykład jak ktoś mówi mi coś miłego o mojej pracy, jakiś komplement chce mi sprzedać czy cokolwiek to jest pierwsza myśl, która by to chciała obalić. Na zasadzie: ta stara bluzka ze szmaty.

Zatrzymam cię na chwilę. „Sprzedać mi komplement” to też jest dobre. Coś mi tu ktoś próbuje wcisnąć. Jestem na bazarze i pojawia się sprzedawca i mówi: dobrze będzie w tym wyglądać. A ty: nie chcę tego, bo to jest bluzka, a ja przyszłam po spodnie i odejdź człowieku.

Ale mnie tu złapałaś.

[śmiech] Złapałam, bo to bardzo nam się wpisuje. Korzeniewska złapała Torkowską.

Złapała. Ale wiesz co, ja tak często gadam o tych komplementach w ten sposób, że sprzedać komuś komplement. Mi się sprzedaż nie kojarzy negatywnie.

Trzeba zapłacić.

Trzeba zapłacić.

A co, jeżeli ktoś mówi nam komplement bezinteresownie? Nie ma tam drugiego dna. Nie jest to żadna transakcja. Nie mówi nam miłej rzeczy po to, żeby na nas zdelegować jakieś nielubiane przez siebie zadania. Czy wtedy jest to transakcja kupna-sprzedaży czy nie? Czy obowiązuje reguła wzajemności czy nie? Ona mi powiedziała, że mam ładną bluzkę, to ja jej powiem, że ma fajną fryzurę i będziemy kwita. Trudne sprawy. [śmiech]

W tym przypadku z tym „sprzedać” komplement Torkowskiej się włącza tryb wąskie oczy. Dobra, to teraz robimy live poprawianie słownika Torkowskiej. Kiedy ktoś mi mówi jakiś komplement, to mam w głowie te pierwsze myśli zaprzeczające. Takie, żeby obniżyć wartość tego, co właśnie słyszę, że to nie do końca tak jest.

I siebie.

I siebie. Totalnie to mam. Jak czytam wiadomości od Was, że komuś się podobał podcast – najpierw mam takie: weź napisz co tam lepiej poprawić. A potem się cieszę, bo to jest miłe. [śmiech] Ale nie mówię o tym: nie masz racji albo nie zbijam tego na poziomie werbalnym czy tekstowym, tylko: stop Torkowska, zatrzymujemy tutaj, robimy inną reakcję. Bardzo bym sobie życzyła, żeby tej pierwszej części nie było, dlatego mówię o tym jako etap pośredni. Mam nadzieję, że nie zatrzyma się to na etapie pośrednim. Tak mówię to, żeby być może osoby, które nas słuchają pocieszyć, jeśli są w takim momencie, że nie tylko wy tak macie, jeśli macie, że może tak być.

Że nie ma w tym nic złego.

Nie ma w sumie. To trochę znowu jest mierzenie się z własnymi oczekiwaniami. Ja bym chciała takie rzeczy mieć pewnie już od razu, mimo świadomości, że to potrzebuje czasami czasu. Bardzo generalizuję, ale jesteśmy nastawieni na najlepiej szybki efekt. Łatwy, szybki. Tak pstryk.

I nawyk zmieniony. Nowe życie – nowa ja. Zaczynam 1 stycznia, 22 stycznia to już w ogóle szaleństwo.

Wszystko się zmieniło.

Tak. Z tymi generalizacjami to też jest dobry wątek. One nam się często włączają w gonitwę myśli i przekonań na swój temat. Na przykład: nigdy mi nic nie wychodzi, zawsze muszę wszystko spieprzyć, wszyscy myślą, że ja jestem na pewno jakaś fajtłapowata, bo się potknęłam o kabel na konferencji. Te wszystkie wielkie kwantyfikatory „zawsze”, „nigdy”, „wszyscy”, „nikt”. Już zawsze na przykład coś będzie albo nigdy się nie wydarzy zamykają nas w takich banieczkach. Co zrobić z czymś, co występuje zawsze albo nie występuje nigdy? To jest jak z tym „jestem” – zamknięte, nic tu się nie da porobić. Dlatego bardzo często na sesjach coachingowych jak padają takie stwierdzenia, to się zatrzymujemy i szukamy konkretu: ale jaka jest konkretna sytuacja, która sprawiła, że masz taką myśl, że nigdy coś albo zawsze coś? Okazuje się, że jak się przyglądamy pod lupą jakiemuś wycinkowi rzeczywistości, to się okazuje, że okej, czyli jednak nie zawsze, tylko w tej określonej sytuacji, którą wywołało to i to, a następstwem było to i to. To też pozwala wpuścić dużo powietrza. Jak dochodzimy do tego momentu: aha, czyli to jest tylko ten wycinek rzeczywistości, czyli jednak nie zawsze, tylko na przykład rzadko albo raz w całym moim życiu stało się tak a tak. To też pozwala poszerzyć perspektywę i wzmocnić elastyczność myślenia.

Pytanie na koniec odrobinę poza tematem, ale kto wie, zależy w sumie od tego jak odpowiesz.

Czuję się teraz jak w jakimś „Jeden z dziesięciu”.

Nie, to nie w tym kontekście. W sensie że masz bardzo dużo sprawczości tutaj. Co ciekawego ostatnio czytałaś, oglądałaś lub czego słuchałaś, co Ci szczególnie zapadło w pamięć, co chciałabyś innym polecić?

Obecnie czytam książkę „Kiedy ciało mówi nie” o kosztach ukrytego stresu. Między innymi o tym, jak duszenie w sobie emocji i brak kontaktu z tym, co trudne także dla spełnienia cudzych oczekiwań może wpływać na to, jak później nasze ciało sobie radzi z chorobami. Jestem w trakcie, więc jeszcze nie jestem w stanie jej polecić bardzo gorąco. Polecam na razie tak letnio. [śmiechy] Na razie wydaje mi się bardzo użyteczna i bardzo ciekawa ta lektura. Z rzeczy, które ostatnio oglądałam, to oglądałam animację „To nie wypanda” o pandzie rudej poniekąd. W zasadzie o dziewczynce, która pod wpływem bardzo dużego pobudzenia emocjonalnego zamienia się w pandę rudą. Nie jest w stanie na początku zupełnie nad tym panować ku swojemu przerażeniu, bo jest dziewczynką normalnie chodzącą do szkoły, mającą znajomych, mających rodzinę ludzką i nagle pewnego dnia okazuje się, że jak przestaje panować nad emocjami, to zamienia się w pandę rudą i co z tym zrobić? Ja jestem fanką animacji. Chociaż one są niby robione dla dzieci, to tam jest bardzo dużo smaczków dla dorosłych. Polecam gorąco tą animację. Nie wiem, czy jeszcze jest u nas w kinach. Ale jak nie jest, to pewnie zaraz będzie gdzieś do obejrzenia.

Jeszcze coś?

Mogłabym powiedzieć, że jeszcze słuchałam swojego śpiewu pod prysznicem, ale tego bym nie polecała nikomu do odsłuchania. [śmiech]

To był bardzo dyplomatyczny język i nieumniejszający sobie, przynajmniej wprost.

To wynika z tego, że to jest moja chwila ze mną samą. Ja tak dla siebie wolę śpiewać niż żeby ktoś miał tego słuchać. A oprócz tego stwierdzam fakt: fałszuję niemożebnie, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. [śmiech]

No i elegancko. Jadwiga, bardzo serdecznie Ci dziękuję za rozmowę. Podobała mi się! Bardzo moi zależało na takim temacie, który jest trochę… Jak to powiedzieć?

Nieoczywisty?

Nieoczywisty, pomijany troszeczkę. Chociaż mam wrażenie, że coraz mniej. Taki nie zawsze uchwytny, a który ma duże znaczenie.

Oj ma.

Dlatego bardzo Ci dziękuję za podzielenie się swoim doświadczeniem i swoją ekspertyzą i swoim spojrzeniem na ten świat. Wydaje mi się, że tu mamy idealną osobę na właściwym miejscu.

Ja Ci bardzo dziękuję za zaproszenie i dzięki za wymyślenie tego tematu. Za chwycenie tej nitki, którą też miałyśmy w programie.

W programie rozwijania odporności psychicznej „Wrażliwa i Silna”. Jeszcze raz bardzo serdecznie dziękuję.

Jeśli podoba Ci się ten odcinek – dołącz koniecznie do osób czytających mój newsletter i odbierz dostęp do materiałów dodatkowych ?


Zdjęcie: własne


Niektóre linki na stronie mogą być afiliacyjne. Jeśli wejdziesz przez taki link na stronę sprzedawcy i dokonasz zakupu otrzymam gratyfikację (nie wpływa to na cenę dla Ciebie). W ten sposób wspierasz moją pracę. Dziękuję!

Przeczytaj też

Zostaw komentarz

1 komentarz

Nie porównuj cudzej wystawy do własnego zaplecza [#060] - Monika Torkowska 04.11.2023 - 13:43

[…] Język, którym opowiadamy sobie świat | Jadwiga Korzeniewska [#035] […]

Odpowiedz

Strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies. Ok, lubię ciasteczka Czytaj więcej