Czego nauczył mnie rok psychoterapii? [#025]

przez Monika Torkowska
Czas czytania: 16 min



W czerwcu minął rok od kiedy zdecydowałam się sprawdzić czy psychoterapia jest czymś dla mnie. Czego nauczyło mnie ostatnich 12 miesięcy (przede wszystkim o sobie)? Tego dowiesz się z dzisiejszego odcinka. Zapraszam!

Posłuchaj odcinka w: Spotify, Apple Podcasts, Google Podcasts, YouTube lub skorzystaj z odtwarzacza poniżej.

Wymienione w tym odcinku

Warto sprawdzić

Podkast do czytania

W tym odcinku

Dzisiaj temat pod tytułem: psychoterapia. Nie wiem w jakim środowisku Ty żyjesz, jakimi osobami się otaczasz, natomiast w mojej głowie temat psychoterapii nie jest tematem tabu. Ja mówię też o tym na Instagramie. Co prawda teraz jestem trochę rzadziej, ale nie traktuję tego jako temat tabu. Jeśli nie jesteś zbytnio blisko tego tematu, to ten odcinek nie będzie tłumaczył czym jest psychoterapia, dlaczego warto skorzystać z psychoterapii, jeśli tego potrzebujemy.

Taka mała notatka na początku – nie musi się nic nadzwyczajnego w życiu dziać, żeby chcieć skorzystać z psychoterapii. Po prostu pewna potrzeba może się pojawić i można z tego skorzystać. Powodów jest pewnie kilka.

Nie możesz zmienić czegoś, jeśli o tym nie wiesz

Jedną z tych rzeczy jest to – tu już przechodzimy do tych rzeczy, których się nauczyłam podczas ostatniego roku – że dzięki psychoterapii rośnie świadomość. Samoświadomość. To jest jeden z ważniejszych punktów, który przez ten rok mi w głowie wybrzmiał. A to dlatego, że nie możesz zmienić czegoś, jeśli o tym nie wiesz.

Najpierw potrzebna jest świadomość, że jakiś problem istnieje, jakieś zjawisko istnieje, że tak i tak masz, żeby być w stanie coś z tym zrobić, jeśli jest taka potrzeba. To jest taki punkt wyjścia do wszystkich pozostałych rzeczy, których ja się nauczyłam o sobie przede wszystkim przez ostatni rok.

Jedno z moich najważniejszych odkryć

Jedną z najważniejszych rzeczy było to, że odkryłam w sobie bardzo dużo złości. Tak, dobrze słyszysz – złości. Sama byłam tym odkryciem bardzo, bardzo zaskoczona. Takiej złości, która jest skierowana przede wszystkim do wewnątrz, ponieważ ja jej nie przeżywałam na zewnątrz. Ona była gdzieś w środku mnie. Byłam bardzo dobrze nauczona tę złość skrywać, więc tego wewnętrznego uczucia naprawdę było bardzo dużo.

Do dziś pamiętam jak psychoterapeutka poleciła mi wykonać pewien eksperyment, pewne zadanie – monitorować sobie przez tydzień lub dwa sytuacje, w których odczuwam coś w rodzaju złości czy coś, co ja interpretuję jako złość. Miałam pisać datę, krótki opis tej sytuacji i ocenić to uczucie w skali od 1 do 5, gdzie 1 to była frustracja, a 5 to była furia.

Pamiętam, że wieczorem kiedy jeszcze uzupełniałam sobie ten dzienniczek, byłam zszokowana jak wiele było sytuacji nawet takich błahych z mojego punktu widzenia, które się pojawiały i które wywołały we mnie chociażby samą frustrację na tym najniższym poziomie. To naprawdę nie były 2-3 sytuacje w ciągu dnia, tylko wiesz mi, że ta lista była naprawdę całkiem długa.

Tedi, czyli mój pies dosyć często się niestety pojawiał. Uwielbiam mojego psa i kocham go absolutnie, natomiast miałam w sobie tyle tej wewnętrznej złości, że nawet to, że on mnie szarpnął na spacerze sprawiało, że ta frustracja już we mnie narastała.

To jest dla mnie zdecydowanie odkrycie zeszłego roku, bo wcześniej nie myślałam o tym w ten sposób. W ogóle w mojej świadomości to uczucie nie widniało. Na zasadzie: co? Ja się złoszczę? Nie. [śmiech] Niemożliwe. A potem patrzysz w taki dzienniczek i stwierdzasz: kurczę, jednak coś jest na rzeczy.

Swoją drogą bardzo polecam, kolejny zresztą raz, książkę „Czując. Rozmowy o emocjach” Agnieszki Jucewicz. Jest tam bardzo ciekawy rozdział na temat złości. Tak jak wszystkie emocje – jest też w formie rozmowy. Utożsamiam się bardzo z tym, co jest tam napisane.

Ciekawa rzecz wyszła przy okazji psychoterapii. Na szczęście nie jest to mój przypadek, ale moja psychoterapeutka powiedziała, że u osób, które tak przeżywają wewnętrznie złość albo nie umieją tej złości właściwie przeżywać i ta skrywana złość im towarzyszy jest większe prawdopodobieństwo depresji.

To, co się mówi mojemu pokoleniu urodzonemu w latach 90-tych: złość piękności szkodzi, nie można się złościć na przykład na rodziców czy w ogóle, to są takie przykłady rzeczy, które pokazują, że jako społeczeństwo ta złość nie jest lubiana.

Fajnie w tej książce „Czując. Rozmowy o emocjach” było opisane, że czymś innym jest przeżywanie złości, a czymś innym jest objawianie jej na zewnątrz, czyli zachowania powodowane tą emocją.

Mogę teraz powiedzieć, że po takim dosyć długim wglądzie w siebie i przyglądaniu się właśnie złości… Oczywiście na pewno się na to złożyło więcej czynników, typu: więcej aktywności fizycznej i zmiana trybu życia, która się pojawiła u mnie w ostatnim czasie. Wiecie, wiele rzeczy w życiu jest wieloczynnikowych, jeśli nie wszystkie.

To nie jest tak, że sama psychoterapia tutaj ma udział, ale na pewno ma bardzo duży. Tak jak mówiłam na początku – nie możesz zmienić czegoś, jeśli o tym nie wiesz. Widzę u siebie naprawdę drastyczny spadek odczuwanej złości w ciągu dnia.

Pewnie w samym odczuwaniu nie ma nic złego, natomiast ja obserwując swoje reakcje, obserwując wpisy, które robiłam w tym dzienniczku widziałam, że to się odpala w sytuacjach nieadekwatnych i zużywa mi pewne zasoby na co dzień, bo po prostu było niepotrzebne. Ogromne odkrycie. Bardzo się cieszę, że ono nastąpiło. Szkoda, że musiałam mieć 30 lat, żeby to odkryć, ale wiecie, lepiej późno niż wcale.

Za co dostałabym złoty medal, czyli ignorowanie sygnałów z ciała

Kolejna rzecz związana trochę z przeżywaniem złości to jest to, że dowiedziałam się, że umiem perfekcyjnie… Jakby rozdawali za to medale, to ja bym zgarnęła złoto we wszystkich kategoriach – jestem perfekcyjna w ignorowaniu sygnałów z ciała. Że coś mnie stresuje, że coś mi nie pasuje, że jestem zmęczona, że nie chcę z kimś spędzać czasu.

Pewnie można na to spojrzeć dwutorowo. Z jednej strony pewnie się to przydaje, zwłaszcza kiedy jesteśmy w sytuacjach trudnych, bo łatwiej tą sytuację wówczas znieść jakoś, kiedy te sygnały z ciała nie dochodzą do naszej świadomości.

Z drugiej strony długofalowo jest to absolutnie autodestrukcyjne. Widzę to po sobie. Jak w końcu człowiek zacznie odkrywać rzeczy, które w życiu generują stres albo które w pewien sposób uwierają i człowiek dopuści do swojej świadomości te sygnały z ciała, to okazuje się, że dosyć długo już je znosił i to nie jest fajne zjawisko.

Na przykład kiedy człowiek zda sobie sprawę, że istnieje spore prawdopodobieństwo, że ignorowany na przykład ból brzucha jest objawem stresu. Ciało jest bardzo mądrym systemem, który daje mi wcześniej znać niż głowa. Znów – ten punkt pod tytułem samoświadomość. Jak moja głowa jeszcze ma, miała za niską samoświadomość, to zauważyłam, że ciało wcześniej wysyłało jakieś sygnały, że coś powinnam zmienić.

Jeśli ja ignorowałam też sygnały z ciała i miałam niską samoświadomość, to logiczne że nie dokonywałam zmiany. Bo nie wiedziałam o tym, że warto to coś zmienić. Tak się właśnie ten krąg niestety zamyka. Do tego odblokowanie wglądu w swoje ciało, zaczęcie słuchania trochę tego ciała, co ono w ogóle mówi okazało się dla mnie bardzo ważne. Oczywiście to nie jest tak, że ja wszystkie sygnały ignorowałam.

Chociażby świetnym przykładem jest migrena – przez wiele lat życia z nią ja zauważyłam przyczyny czy źródła, kiedy ona się pojawia. Oczywiście nie wszystkie, ale trzy takie, które znam i często występują to jest zmęczenie, silne emocje pozytywne i negatywne i stres. Jeśli miałam migrenę i wiedziałam, że jest za mną bardzo trudny czas, to prawdopodobnie byłam już przemęczona.

Jak się to połączy z taką tendencją do pracoholizmu, która mnie dotyczy jak najbardziej, to jest to słabe połączenie. Ignorowanie sygnałów z ciała, pracoholizm, niska samoświadomość – brawo. Idealne combo do tego, żeby organizm był w coraz gorszym stanie i żeby stan psychiczny się pogarszał, bo to nie są przecież oderwane od siebie systemy, tylko to wszystko współgra ze sobą.

Mogę powiedzieć, że teraz lepiej potrafię je odczytywać. Że ja w ogóle mam świadomość tego, żeby zwrócić na nie uwagę, co jest dużą zmianą. Paradoksalnie pozwala to trochę lepiej zachować balans w życiu. Ja nie lubię tego słowa, tak jak jest work life balance. Nie uważam, że da się osiągnąć w każdym momencie życia idealny balans. Że poszczególne rzeczy czy obszary w życiu będą miały tą samą wagę i to wszystko będzie takie wyrównane. W mojej głowie bardziej to występuje jako balansowanie.

Kiedy zmienia się pracę, to wiadomo, że w głowie może być tak, że większy nacisk jest położony właśnie na ten obszar, że my o tym myślimy, zajmujemy się tym, a trochę mniej innymi obszarami. Jeśli w pracy jest spokojnie, to być może teraz stwarza się przestrzeń do tego, żeby zadbać o tryb życia. Oczywiście ja nie twierdzę, że nie można tych wszystkich rzeczy robić na raz. Jak ktoś chce i ma w sobie przestrzeń, to pewnie, że tak.

Mówię tutaj o jakimś moim spojrzeniu na te tematy. Ja wolę chyba określenie „balansowanie” pomiędzy różnymi obszarami życia. Tak, to jest bliskie mojemu sercu. Przy okazji właśnie tego balansowania trafiłam na fantastyczny cytat ostatnio na YouTube. Cytat był po angielsku i za chwilę zrobię wolne tłumaczenie. W oryginale brzmiał tak: „You achieve balance when you’re comfortable in moments of imbalance”, czyli “Osiągasz balans wtedy kiedy czujesz się komfortowo w momencie kiedy tego balansu nie masz”.

Czyli że potrafimy tak obsłużyć te sytuacje, które nam w pewien sposób balans zaburzają, że my się czujemy z tym komfortowo. Że w pewien sposób przyjmujemy, że tak jest i zastanawiamy się co ja mogę z tym zrobić i jak to obsłużyć, a nie, że sypie mi się całe życie. To jest mam wrażenie element siły psychicznej, odporności psychicznej. Tak to postrzegam.

Jestem teraz w trakcie programu rozwojowego u Jadwigi Korzeniewskiej, który trwa kilka miesięcy i właśnie rozwijamy odporność psychiczną. Czuję, że to bardzo pasuje do tego tematu.

Sprawdź ?

Bezpłatne planery tygodniowe gotowe do druku: tutaj.

Nie muszę lubić rozmawiać ze wszystkimi

Kolejna rzecz – wiecie, ja jestem raczej introwertyczką w kierunku ambiwertyczki. Ambiwersja jest wtedy kiedy równoważymy cechy introwertyczne i ekstrawertyczne. Ja tak czuję, że mogę być bardzo blisko ambiwersji.

Nie powiem, że mnie kontakt z ludźmi w dużych grupach ładuje, że ładuje moje baterie. Albo że z ludźmi, z którymi jest mi nie po drodze, to że mnie ten kontakt w jakiś sposób mi pomaga. Chociaż nie wiem, czy ekstrawertykom pomaga kontakt z ludźmi, z którymi nie jest im po drodze [śmiech], ale okej. Niech będzie Torkowska, co za rozkmina.

Na psychoterapii odkryłam, że ja nie muszę lubić rozmawiać ze wszystkimi. Ba, ja nie muszę rozmawiać ze wszystkimi. Wow! [śmiech] Ja wiem jak to brzmi. Natomiast gdzieś w mojej głowie tak zostałam wychowana albo w takim środowisku funkcjonowałam – to może jest lepsze określenie, gdzie unikać kontaktu z kimś? Nie chcieć z kimś rozmawiać? To jest raczej tak średnio mile widziane. To jest jakieś niegrzeczne i że jak to tak? To teraz z nikim nie rozmawiać?

Jak zaczęłam się głębiej nad tym zastanawiać, to w sumie nie zgadzam się z tym. Ja jako Monika. Jak zrobiłam taką głębszą analizę wewnętrzną. Ja nie jestem zupą pomidorową, żeby wszyscy mnie lubili. I tak nie wszyscy lubią zupę pomidorową. Inni też taką zupą nie są. Świat się składa z różnych ludzi o różnym podejściu, o różnym sposobie myślenia, o życiu, o świecie.

Oczekiwanie, że każdemu ze mną będzie się dobrze rozmawiało jest absurdalne. Oczekiwanie, że mi się z każdym będzie dobrze rozmawiało jest też absurdalne. Ja nie muszę na siebie w relacjach brać tego ciężaru, że tylko ja jestem odpowiedzialna za jakąś relację, że tylko ja jestem odpowiedzialna za przebieg pewnej rozmowy. Trochę na zasadzie takiej kurtuazji.

Celowo to podkreślam, bo ja bardzo nie lubię kurtuazji. Taka wymuszona kurtuazja jest dla mnie totalnie nieautentyczna. Tu nie chodzi też o to, żeby być gburem i kogoś niemiło traktować, tylko chodzi o to, żeby nie być nieszczerym, żeby nie udawać.

Można się kulturalnie wymiksować z jakiejś rozmowy, z jakiegoś spotkania. Można przestać podtrzymywać jakieś relacje, z którymi jest nam nie po drodze. Nawet teraz, kiedy mówię to w tym podcaście, to ja czuję ten głos gdzieś w głowie, który mówi o tym, że to tak nieładnie, że trzeba ze wszystkimi rozmawiać. Jestem chora na to naprawdę.

Odkrycie tego było dla mnie dosyć trudne i przetrawienie sobie tego, że nie jest to moją powinnością. A jeśli ktoś uważa, że jest to moją powinnością, to ja mogę tego nie przyjąć i nie mam wpływu na cudze oczekiwania, na cudze myślenie o tym, co ja powinnam robić i co jest dobrze robić, co jest kulturalnie robić, kiedy się jest grzeczną dziewczynką itd. Brawo.

Nauczyłam się wpasowywać w schematy społeczne

Płynnie teraz przejdziemy do jeszcze kolejnej rzeczy, której się nauczyłam przez ostatni rok. Nie chcę, żeby to brzmiało patetycznie, bo zatracenie siebie trochę brzmi patetycznie, ale to jest bardziej kwestia tego, że nauczyłam się bardzo dobrze wpasowywać w różne schematy społeczne. W różne oczekiwania. Trochę to sprawiło, że pokazywanie siebie taką jaką ja jestem przychodziło mi z trudem. Fantastycznie obnażył to Instagram.

Teraz już nie, ale powiedzmy 2 lata temu – nie pamiętam kiedy zaczynałam coś robić na Instagramie. Przez pandemię trochę mi się zakrzywiła czasoprzestrzeń. Powiedzmy że 2-3 lata temu ja miałam ogromny problem z nagrywaniem relacji. Abstrahuję od kontekstu tego, że to wideo, kamera, że mówisz do kamery i się zacinasz. Tylko chodziło o to, jak ja się zachowuję. Ja miałam ogromny opór, żeby pokazać siebie jaką jestem.

Nie chodzi tu o prywatne rzeczy, ale o jakąś swoją energię, jakieś przypałowe rzeczy. Ja jestem taka trochę przypałowa. Ja to czułam, tylko ja nie potrafiłam nic z tym zrobić. Czułam, że tak bardzo to różne przekonanie o jakichś konwenansach, o jakichś schematach. Jakbym ja nie potrafiła być sobą w takiej sytuacji. Oczywiście było wiele innych różnych sytuacji 1 na 1 z ludźmi, takich społecznych na żywo, gdzie ja byłam sobą. Albo prawie sobą? Nie wiem teraz w sumie.

Ten Instagram obnażył mi to fantastycznie. Być może też trochę pomógł wyjść z takiego trybu. Tak, myślę że pomógł. Jak człowiek siebie nagrywa i widzi, że się zachowuje trochę inaczej. Ja byłam tak bardziej emocjonalnie wypłaszczona na początku. Jestem dużo bardziej dynamiczna. Teraz jestem pewnie bardziej dynamiczna, chociaż mikrofon trochę tych emocji zjada.

Pierwsze relacje na Instagramie – ja sobie je ściągnęłam i ja mam je dostępne dla siebie na pamiątkę to dramat. Naprawdę dramat. Po prostu jak jakaś inna osoba. Ale przepracowałam to i jestem dużo, dużo dalej. Ale potrzebowałam do tego jakiegoś buntu wewnętrznego na wchodzenie w schematy, na wpasowywanie się w schematy. Potrzebowałam buntu przeciwko jakiemuś głosowi, który miałam włożony do głowy.

Zbuntowałam się

Bunt na takie zjawiska to jest coś, co pojawiło mi się dosyć późno w życiu. Nie przypominam sobie, żebym w okresie nastoletnim miała tzw. okres buntu, w którym bardziej by się kształtowała moja tożsamość, moja indywidualność. To się odpaliło raczej z opóźnieniem. Odpala się też trochę jak człowiek zdobywa więcej samoświadomości i więcej sobie trochę przeanalizuje różnych sytuacji z życia i zjawisk.

Pewnie nie będzie żadnym zaskoczeniem, jeśli powiem, że odkrywanie tych wszystkich rzeczy… Oczywiście tego było więcej, ale to są główne rzeczy, które najbardziej wpływają na moje odczucia z tego ostatniego roku. Nie będzie żadnym zaskoczeniem, jeśli powiem, że to nie były łatwe rzeczy. A przynajmniej nie wszystkie były łatwe w momencie ich odkrywania czy uczenia się siebie.

Nie ulega wątpliwości, że są to rzeczy, które teraz – mamy lipiec 2022 roku – mogę powiedzieć, że przyczyniają się do tego, że mój dobrostan na co dzień jest lepszy. Że ja mam się lepiej. Że łatwiej mi reagować w sytuacjach trudnych dla mnie.

Największą zmianą z tych wszystkich rzeczy to jest odkrycie złości. Nie powiem, że umiem ją obsługiwać i przeżywać, ale umiem ją dostrzegać. Wierzcie mi, że to jest kolosalna różnica umieć ją dostrzegać i w ogóle ją zauważać. Pewnie kolejnym krokiem będzie umieć ją jakoś sensownie przeżywać.

Ale raczej nadal bez uderzania nią w innych, bo to mi się nie podoba i to raczej nie jest pożądane. To nie jest kierunek i zwrot, który mnie interesuje, tylko raczej żeby wewnętrznie to obsługiwać, ale w inny sposób. Nie tłumieniem, nie przekierowywaniem tej złości na ciało – na przykład, że potem brzuch boli czy cokolwiek innego.

Tego nauczył mnie zeszły rok. Jeśli korzystacie z takiej formy pomocy – jestem bardzo ciekawa, czego Was nauczyła psychoterapia. Ja jestem oczywiście dostępna na Instagramie jako monika.torkowska i kontakt@monikatorkowska.com. Będzie mi bardzo miło przeczytać Wasze przemyślenia, Wasze lekcje, a my słyszymy się już za 2 tygodnie!

Jeśli podoba Ci się ten odcinek – dołącz do osób czytających mój newsletter i odbierz dostęp do materiałów dodatkowych.


Zdjęcie: Tengyart


Niektóre linki na stronie mogą być afiliacyjne. Jeśli wejdziesz przez taki link na stronę sprzedawcy i dokonasz zakupu otrzymam gratyfikację (nie wpływa to na cenę dla Ciebie). W ten sposób wspierasz moją pracę. Dziękuję!

Przeczytaj też

Zostaw komentarz

Strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies. Ok, lubię ciasteczka Czytaj więcej