Okładka Natalia Dołżycka i Monika Torkowska

Jak się motywować, aby realizować? | Natalia Dołżycka (LifeGeek) [#031]

przez Monika Torkowska
Czas czytania: 76 min

Na hasło „jak się zmotywować” znajdziemy w wyszukiwarce Google około 438 tys. wyników. O motywacji wewnętrznej, ale także (takiej bardzo niedocenionej z mojej perspektywy) motywacji zewnętrznej w realizacji celów porozmawiamy w dzisiejszym odcinku.

Zaprosiłam wyjątkową rozmówczynię. Doradza małym firmom i soloprenerom jak zarządzać czasem i firmą tak, by to biznes nie zarządzał nimi. Wierzy, że jednoosobowe biznesy mogą zmieniać świat, bez hustle i wypalenia. W poprzednim życiu przez 10 lat była managerką w dynamicznie zmieniającym się środowisku agencji interaktywnych, software house’ów i studiów gier. Prowadzi LifeGeek.pl, jeden z najpopularniejszych blogów o produktywności w Polsce. Jest autorką kursów i ebooków o efektywności osobistej i biznesowej, a także inicjatorką pierwszego w Polsce Wirtualnego Coworkingu. Prywatnie popkulturowy geek, fanka gier wideo, planszowych i książek s-f, a nazywa się Natalia Dołżycka.

Posłuchaj odcinka w: Spotify, Apple Podcasts, Google Podcasts, YouTube (wszystkie platformy tutaj) lub skorzystaj z odtwarzacza poniżej.

Notatki do odcinka są w trakcie tworzenia ?

Wymienione w tym odcinku

Jeśli kupisz dostęp naTy i ja dostaniemy dodatkowo po
3 miesiące2 tygodnie w coworkingu
6 miesięcymiesiąc w coworkingu
12 miesiecy2 miesiące w coworkingu

Warto sprawdzić

Podkast do czytania

W tym odcinku

Cześć Natalia!

Cześć Monika!

Różnice w postrzeganiu motywacji wewnętrznej i zewnętrznej

Powiem Ci, że poziom mojego podekscytowania dzisiejszą rozmową jest adekwatny do tego, jak super temat mamy. [śmiech] O motywacji będziemy dzisiaj gadać. Na początek chciałam Ciebie zagadać o to, jak historycznie u Ciebie to wyglądało z tematem motywacji? Jak Ty na motywację patrzyłaś kiedyś, a jak patrzysz teraz? U mnie to się dosyć mocno zmieniło na przestrzeni ostatnich 10 lat. Na początku był silny nacisk na tę motywację wewnętrzną. Ja nadal mam tę myśl, że to jest mega ważne. Ale w tym ostatnim czasie zaczęła mocno dochodzić mi do głosu moc motywacji zewnętrznej, czego wcześniej nie było, bo ona była – przynajmniej w moim światku – bardziej „demonizowana”. Jak to wyglądało u Ciebie?

To ja mam chyba jeszcze inaczej, bo dawno, dawno temu trochę się śmiałam z takich haseł motywacyjnych, które pojawiają się czasem w różnych social mediach pod tytułem: nieważna jest motywacja, ważna jest dyscyplina. Teraz tak sobie trochę myślę [śmiech], że tak właśnie jest. Z tą motywacją pewnie będziemy mieć mnóstwo wątków. Ja już bym najchętniej milion tutaj poruszyła. Z tą motywacją jest tak, że na początku – pewnie jak każdy – chciałam, żeby jakaś motywacja była. Wydawało mi się, że robienie rzeczy, do których się muszę zmotywować jest ważne, że to jest to i że robię tylko to, do czego mam motywację i że powinnam nauczyć się wzbudzać w sobie motywację. A potem się okazało – w szczególności jak człowiek zaczyna robić jakieś projekty swoje, niekoniecznie ma firmę, ale też robi rzeczy po prawy, to chyba nawet bardziej – to się trochę okazuje, że jakbym robiła tylko to, co podpowiada mi motywacja, to pewnie nic bym nie zrobiła. Widziałam ostatnio takiego super tiktoka. Czerpię czasem moją wiedzę z Tik-toka [śmiech] i dosłownie dzisiaj wyświetlił mi się bardzo fajny tiktok jakiejś babeczki, która wracając z siłowni powiedziała, że jak ja bym słuchała tylko swojej motywacji, to ja bym na ta siłownię poszła 50% czasu tego, który byłam. Nie chodzi o to, że rzeczywiście chodzę na siłownię motywując się, tylko raczej robię to dla mojej przyszłej siebie. Czyli bardziej motywuję się w takim bardzo szerokim ujęciu, czyli w takim ujęciu moich ogólnych dążeń niż takiego motywowania się tu i teraz. Trochę tak rzeczywiście ze mną jest. Jeśli chodzi o motywację zewnętrzną i wewnętrzną, to ja w ogóle się tego nie boję. Ja jestem 100% tzw. typem zobligowanym. Są takie typy – Gretchen Rubin wyróżniła kilka typów ludzi ze względu na motywację i ja jestem typem zobligowanym. Ja już dawno odkryłam, że jak ja się zobowiążę do czegoś publicznie albo komuś, to ja to po prostu zrobię. To jest moja motywacja. Muszę to zrobić, bo obiecałam. Jak się już dowiedziałam o tym, że to działa, to bardzo sprytnie zaczęłam to wykorzystywać. Trochę planując do przodu, dlatego dla mnie planowanie jest takie fajne. Dla mnie planowanie jest zobowiązaniem w przyszłości – albo w stosunku do siebie, albo w stosunku do innych osób i wtedy ja to muszę wykonać. Czy ja uważam, że to jest motywacja? Nie wiem. Na pewno nie taka wewnętrzna jak mówisz, czyli takie wewnętrzne poczucie, że chcę koniecznie coś zrobić.

Pamiętasz jakie tam jeszcze typy były?

Tak. Jest prymus. Prymus to jest taka osoba, która jest zobligowana wewnętrznie i zewnętrznie. Czyli taka osoba, która uwielbia osiągać. Tabeleczki ma, wszystko wykona. Zrobi sobie listę – wszystko zrobi. Robi to zarówno dlatego, że wewnętrznie tak chce, jak i po to, żeby kogoś pochwalić. typ zobligowany to jest taki typ, który nie jest zobowiązany wewnętrznie tak bardzo jak zewnętrznie. Ja mam tak bardzo często. Mi się często nie chce, ale jestem zobligowana. Jest jeszcze typ wątpiący, czyli to jest taki, który jest wewnętrznie bardzo zmotywowany. On wie, że on chciałby coś zrobić, a zewnętrznie jest praktycznie zupełnie niezmotywowany. Czyli ktoś mu mówi, że ma coś zrobić, to on: nie, ja się muszę nad tym zastanowić, ja muszę naprawdę czuć, że ja tego chcę. To jest taki trudny typ. Jak on rzeczywiście wewnętrznie nie czuje, że coś jest do zrobienia, to go nic zewnętrznie nie zmusi. Jest jeszcze buntownik, który nie jest zmotywowano ani zewnętrznie, ani wewnętrznie. Jest mu trudno zrobić cokolwiek i naprawdę tutaj potrzeba bardzo dużego zastrzyku wewnętrznego sensu, żeby on faktycznie chciał coś zrobić.

Byłabym ciekawa, jakie są sposoby, jak się jest tym ostatnim typem, żeby jakoś ograć sobie tą codzienność czy ograć siebie w pewnym sensie. To, do czego nawiązałaś, że Ty tak masz, to mi się trochę kojarzy z motywacją społeczną. U Jadwigi Korzeniewskiej chyba usłyszałam pierwszy raz to określenie. To tak by mega pasowało. Trochę mi się to nakłada czy jest dosyć spójne z zewnętrzną, tylko oparta o innych ludzi. Zewnętrzna może być nie tylko oparta o innych ludzi. Tak mi się wydaje.

Tak. Zewnętrzna motywacja wydaje mi się, że to jest taka motywacja oparta o innych, ale w której inni od nas nie oczekuje. Motywacją zewnętrzną jest na przykład rywalizacja też. To nie jestem ja, ja w ogóle mam zero żyłki rywalizacji w sobie, naprawdę. Ale są takie osoby, które nie są zmotywowane, dopóki się nie okaże, że ktoś robi lepiej albo że mogą sobie porywalizować. To nawet nie chodzi, żeby być lepszym, tylko chodzi o to, żeby sobie w ogóle porywalizować.To też jest motywacja zewnętrzna tak naprawdę, bo bez tej drugiej osoby czy bez tego ekosystemu rywalizacji jakiejkolwiek ja się nie ruszę. Ale ciągle nie jest to taka motywacja zewnętrzna, jaką my rozumiemy potocznie, czyli taka, w której mam jakiś termin i się zobowiązałam przed kimś i to mnie motywuje do działania.

To ja chyba też tak mam, że rywalizacja to tak średnio. No chyba że ze sobą mam się pościgać, to chętnie sobie załączę taki tryb. Ale tak, żeby do kogoś? Nie jest to chyba coś, co ze mną super gra.

Przepraszam za generalizację, ale są takie rzeczy, których nie unikniemy – podobno statystycznie kobiety raczej nie rywalizują. Nie jest to dla nich statystycznie istotny motyw. Można się spodziewać, że jak ktoś jest kobietą, to nie będzie chciał rywalizować. Ale ciekawa rzecz jest taka z takiej około psychologii motywacyjnej kobiet, której nauczyłam się w branży gier, co było przefantastycznym doświadczeniem – kobiety uwielbiają kolekcjonować. Może je motywować dopełnianie czegoś do końca. Dlatego bardzo często w grach, w szczególności mobilnych grach na komórkę, które są grami pod tytułem: połącz trzy kulki i coś tam się stanie jak Candy Crush itd. Są rzeczy do kolekcjonowania. Kobiety kochają kolekcjonować. Właśnie nie ścigać się, a kolekcjonować.

Aż mnie zatkało. Nigdy nie myślałam o tym w takim kontekście, ale może coś w tym jest? Mega ciekawy wątek. Ciekawe, czy to może mieć coś wspólnego – testuję teraz taką aplikację Nawyki Loop. Loop, czyli pętla. Można tam sobie umieszczać widgety z poszczególnego nawyku na ekranie. Ja uwielbiam ten moment, kiedy mam wszystkie na niebiesko, wszystkie zaznaczone na tym ekraniku. To jest takie trochę dopełnianie.

Tak. Tzw. 10/10. Jest do zebrania trzydzieści czegoś i te trzydzieści masz. To jest to.

Chociaż to pewnie może wychodzić gallupowy achiever wysoko. Nie wiem, czy Ty też masz, czy robiłaś kiedyś?

Tak, robiłam. Nie pamiętam gdzie mam achievera, ale na pewno nie w pierwszej piątce. Mam za to aktywatora, który dlatego robi jakieś rzeczy. Niekoniecznie po to, żeby osiągnąć, ale po to, żeby zrobić. Nie polecam ogólnie. [śmiech]

Wiesz jak ja zazdroszczę ludziom z aktywatorem? Ja mam go tak daleko i ja uwielbiam mieć gdzieś w zespole albo gdzieś we współpracy ludzi z aktywatorem, bo ja potrzebuję tego. Ja mam jeszcze wysoko intelekt. Ja przemyślę. [śmiech] Ja przeanalizuję. [śmiech] A tamci – nie, jechane, robimy.

Powiem Ci tak – strategiczne talenty to jest pierwsza czwórka mojej piątki. A piąty jest aktywator. Wyobraź sobie tą sytuację, w której robię, ale zaraz, trzeba się nad tym zastanowić, bo jest tyle opcji. Ale robię. Ale trzeba się zastanowić. Ale robię. Nie polecam. Naprawdę nie polecam. [śmiech]

Słuchaj, Dominik Juszczyk mówi, że nie ma złych kombinacji.

Tak, dokładnie. Trzeba pracować nad swoimi talentami. Ja wiem. [śmiech]

Zeszłyśmy trochę z wątku, ale ja lubię taki rozkminy. Intelekt zawsze przebija.

Dokładnie.

Która motywacja jest lepsza?

Nie wiem, czy to będzie prawidłowe w kontekście motywacji, ale chciałam trochę te rodzaje sobie z Tobą pooceniać. Jak to wygląda z Twojej perspektywy jakbyśmy mieli wziąć pod uwagę korzyści płynące z jednej czy drugiej, która jest lepsza według Ciebie? Dla Ciebie personalnie. Czy z Twojej obserwacji, z działalności, którą Ty prowadzisz, mając kontakt z ludźmi różnymi.

Wewnętrzna czy zewnętrzna?

Tak.

Nie powiedziałabym, że któraś jest lepsza albo gorsza. Na pewno jest taki parasol – to potwierdzają różne badania – my jako dorośli musimy robić rzeczy po coś. Nawet nauka o uczenia się dorosłych mówi, że dorośli najchętniej się uczą i najwięcej przyswajają, jeśli wiedzą po co to robią. W takim bardzo pragmatycznym znaczeniu. Sam proces kupowania kursu może nie, bo tam wchodzi bardzo dużo czynników emocjonalnych. Czas, cena będzie wyższa itd. Potem jak już go mam, to ja się za niego nie zabiorę, o ile nawet podświadomie nie będę wiedzieć, że on mi przyniesie bardzo konkretne wyniki. Dlatego w całej edukacji dorosłych bardzo mocno podkreśla się wyniki, a nie sam proces uczenia się. My musimy mieć wewnętrzną motywację albo przynajmniej takie poczucie wewnętrzne, że to, co robię ma sens i że to gdzieś dokądś prowadzi. To czasem jest trudne. W szczególności jak się pracuje z ludźmi. Czasem jest tak, że są jakieś ścieżki, które chcesz, żeby klienci spróbowali, bo wiesz, że to zadziała. Niezależnie od tego, jak się kto motywuje albo ktoś tego nie czuje albo wchodzą jakieś inne tematy związane z poczuciem własnej wartości, wewnętrznymi sprawami. On wymyśli tysiąc różnych powodów, dla których tego nie zrobi. Ta motywacja wewnętrzna czy taki kierunek, taka wizja, taki pomysł na to po co mi jest to, co chcę zrobić jest turbo ważny. Ale kiedy nie masz wiedzy jeszcze, jak tam dojść i ktoś proponuje Ci jakieś rozwiązania, to możesz z nich nie skorzystać właśnie dlatego, że nie czujesz tego wewnętrznie. Nie ma fizycznie możliwości, żebyś wiedziała, czy to jest dobre dla Ciebie czy nie, bo jeszcze tego nie spróbowałaś. Dlatego ta motywacja wewnętrzna czasem jest taka strasznie zdradliwa. Tym bardziej, że mamy jako ludzie bardzo duży problem z tym, żeby wyobrazić sobie siebie w przyszłości. A trochę z motywacją wewnętrzną jest tak, że ja muszę sobie wyobrazić w przyszłości, co mi to da. Czasem tak bardzo wyraźnie wyobrazić sobie siebie w przyszłości. Ja czasem robię takie ćwiczenie, w którym mówimy, co będziemy w grudniu tego roku robić. Gdzie będziesz siedzieć, z czego się będziesz cieszyć, jakie sukcesy będziesz mieć, jak będziesz ubrany/ubrana, jak się będziesz czuć. Po to, żeby trochę urealnić to, co chcemy osiągnąć i spróbować wzbudzić tej wewnętrznej motywacji. Ale my to bardzo rzadko robimy w życiu. Mówimy sobie: chcę się zmotywować do nauki angielskiego, ale nie wyobrażamy sobie tego, jaki będzie tego efekt. Czyli Natalia mówiąca płynnie po angielsku z akcentem z BBC to nie jest ta sama Natalia, która duka I am, you are. Nie potrafimy sobie tego skleić. Ta motywacja wewnętrzna jest czasem trudna, chociaż oczywiście potrzebna. Z motywacją zewnętrzną oczywiście też tak jest, że jeśli mnie ogólnie nie rusza to, że ktoś każe mi coś zrobić czy chce, żebym coś zrobiła – jak w niektórych z tych typów, o których rozmawiałyśmy – to będzie trudne. Motywacja zewnętrzna nie jest dla każdego. Jest chyba trochę też tak jak Ty powiedziałaś, czyli jest czymś takim, co jest uważana za gorszą motywację. My musimy wziąć się w sobie i zrobić coś, dlatego że tak czujemy, a niekoniecznie dlatego, że ktoś nam pomógł to zrobić. Ale z drugiej strony jest fajna, dlatego że my w ogóle jesteśmy zwierzęciami stadnymi. Oprócz tego, że się motywujemy, bo ktoś nam coś powiedział, bo się zobowiązaliśmy przed kimś, to ogólnie robienie rzeczy w grupie i ogólnie robienie rzeczy razem sprawia, że my się po prostu lepiej czujemy. A jak się lepiej czujemy, to też wzrasta nam wewnętrzna motywacja. Są zady i walety, że tak powiem. [śmiech]

Tu bym pewnie trochę rozdzieliła to, jak ktoś nam każe, a jak jakoś grupowo się zobowiązujemy do czegoś. Dla mnie to jest trochę inny – z angielskiego bym powiedziała – feeling. Tam w tle jest inna intencja trochę. Jeśli ja się deklaruję w jakiejś grupie na coś, to to wynika z tego, że ja sobie to postanowiłam, czyli mimo wszystko w tle musiało być chociaż ociupinka tej wewnętrznej motywacji. Z czegoś to musiało wynikać, że ja jednak się zdecydowałam na to. Pomyślałam, że to może być dobra opcja, żeby podzielić się z innymi i zrobić to w grupie. Na zasadzie takiej motywacyjnej. A jak ktoś z zewnątrz mi każe i ja jeszcze nie widzę poczucia sensu w tym, co może często się w pracy na etacie szczególnie zdarzać.

Oj tak. [śmiech]

To wtedy trzeba różne działa uruchamiać. Albo jedziemy na oparach zasobów, na takim hamulcu trochę.

Tak, albo na innych wartościach. Na przykład poczuciu zobowiązania. Albo na własnym wizerunku. Czyli czasem robimy rzeczy nie dlatego, że jesteśmy zmotywowani. Nawet nie dlatego, że ktoś nam kazał to zrobić, tylko dlatego, że wypadlibyśmy źle, gdybyśmy tego nie zrobili.

Jeśli miałabym wizerunek osoby, która po prostu dowozi i robi to, co jest w jej zakresie obowiązków – nawet jeśli czuję, że to nie ma sensu to jest większe prawdopodobieństwo, że to po prostu zrobię.

Dokładnie.

Wspomniałaś, że trudno jest nam, ludziom sobie wyobrazić siebie w przyszłości. Czy są jakieś sposoby – jeśli tak, to jakie – żeby sobie to trochę ułatwić?

Przede wszystkim trzeba byłoby zacząć od tego, że my musimy sobie troszeczkę skonkretyzować, gdzie my tak naprawdę chcielibyśmy być. To nie chodzi o to, że proszę mi teraz powiedzieć pani Moniko, gdzie pani będzie za 5 lat. [śmiech] To jest trudne. Im dalej jesteśmy od momentu dzisiaj, tym bardziej to będzie rozmyte i tym bardziej powinniśmy polegać na naszych wartościach. Żeby to uporządkować – jak myślę o sobie za 10 lat, to nie myślę o tym w co się ubiorę, gdzie będę mieszkać, ile będę mieć na koncie, ile będę mieć dzieci, psów itd., tylko myślę raczej o tym, że ogólnie chciałabym wykonywać pracę, która daje mi wolność, bo to jest moja wartość. Albo ogólnie chciałabym, żeby dookoła mnie była rodzina, bo moją wartością nadrzędną jest to, żeby utrzymywać bardzo dobre kontakty z rodziną. Im bliżej jestem dzisiaj, tym łatwiej jest mi sobie wyobrazić, jaki będzie efekt tego, co chcę osiągnąć. Takim najłatwiejszym, ale też najtrudniejszym – najłatwiejszym dla mnie, dlatego że ja jestem taką osobą wybiegającą wprzód. Są osoby, które w teraźniejszości myślą o przyszłości, są osoby, które myślą o przeszłości i są osoby najszczęśliwsze pewnie na świecie, które zawsze są w teraźniejszości.

Czyli gdzie mamy umieszczoną linię czasu naszą.

Tak, dokładnie. Ja mam umieszczoną linię czasu zawsze wprzód, więc mnie jest dosyć łatwo sobie to wyobrazić. Ale uczę też innych jak to robić. Fajnie mieć jakiś okres. Na przykład miesiąc albo nawet rok. Mieć jakąś rzecz, którą chcemy osiągnąć. Zastanowić się, co na końcu tego deadlinu powinno się wydarzyć czy co się już wydarzyło, żebyśmy wiedzieli, że to jest zakończone. Na przykład chcę… Co ja mogę chcieć? Podrzuć mi jakiś cel, jakiś pomysł, jakąś rzecz do zrobienia.

Chcę mieć wydany pierwszy kurs online.

Dobra, chcę mieć wydany kurs online na przykład do końca roku. Oczywiście umawiamy się, że nie do końca roku, bo nikt w Sylwestra kursu nie kupi. Powiedzmy że do 1 grudnia. Zastanawiam się wtedy – jest 1 grudnia. Co dookoła mnie jest? Co ja mam? Nie chodzi o to, że ten kurs już jest super, ekstra odpalony i miliony do nas przychodzą. Jestem 1 grudnia przed odpaleniem mojego kursu. Co się tam wydarzyło? Co już mam? Mam kurs pewnie, mam pewnie jakąś platformę, mam pewnie jakąś wiedzę, która była mi potrzebna do tego, żeby go odpalić. Mam jakiś pomysł na to, jaka jest premiera. Na przykład mam jakiś webinar, więc pewnie już przygotowałam ten webinar itd. Czyli osadzam się tu i teraz i zastanawiam się, co ja do tego czasu muszę mieć? A potem cofam się tą piękną metodą Kurta Vonneguta do dzisiaj i dzielę to na małe kroki. Z motywacją jest tak trochę, że ona może być, może nie być, ale mózg się da bardzo ładnie oszukać. Jak my powiemy swojemu mózgowi: słuchaj stary, wiem że ci się dzisiaj bardzo nie chce, ale jedyne co musisz zrobić, to musisz wymyślić trzy podpunkty do swojego webinaru. To jest już trochę lepiej. W krótkim okresie czasu to może tak działać. Przy okazji mamy planowanie, więc wszystko nam śmiga. A w takich troszeczkę dłuższych, tzw. średniokresowych celach możemy trochęa) zastosować tą metodę, o której mówiłam przed chwilą, czyli metodę dnia. Nie idealnego dnia. Czyli nie wyobrażam sobie jak byłoby super pracować 2 godziny dziennie na plaży, a potem pić drinki z kokosa z palemką itd. Tylko zastanawiam się, jak mógłby wyglądać mój dzień za rok od teraz. Wstaję normalnie w swoim domu, bo nikt w rok nie zarobi milionów. Tylko spodziewamy się, że będzie trochę lepiej, ale nie jakoś wybitnie nie wiadomo jak 10X lepiej. Wstaję i co się dzieje? Biorąc pod uwagę wszystkie moje dążenia, marzenia i cele. Może jestem w stanie wstać godzinę później, bo już nie mam tyle pracy i mogę sobie pozwolić na to? Albo w ogóle nie mam budzika i wstaję kiedy chcę? Może mam trochę lepsze rzeczy w domu? Może zrobiłam remont? Siadam do komputera i czym się zajmuję? Zajmuję się fajnymi rzeczami. Rzeczami dla mnie okej. Jakie to są rzeczy? To jest najłatwiejsze jak pracuję na swoim. Ale jak pracuję na etacie, to w jakiej pracy jestem? A jeśli przez rok nie jestem w stanie Mienic tej pracy, to jakiej pracy szukam albo w jakim procesie szukania pracy jestem? Co może być trochę lepiej, ale w takim normalnym, osadzonym dookoła mnie czasie. Jak potencjalnie mogłabym później do tego dotrzeć? Najgorsze jest takie bardzo nieokreślone wyobrażanie sobie, jak fajnie byłoby jakby było lepiej, bo to jest taka motywacja na 5 minut. To jest taki wyrzut dopaminy na chwilkę. A dużo, dużo lepiej jest bardzo konkretnie. Trzeba to bardzo konkretnie spisać taki dzień. W szczegółach. Naprawdę w szczegółach. Nie, że jestem ładnie ubrana, tylko mam ubrane fajne jeansy. Może nawet konkretne jak coś lubimy, jakiś t-shirt itd. Spróbować opisać ten dzień tak jakby był normalnym dniem. Jakby to był dziennik, który piszę pod koniec wieczorem tego dnia. Żeby spróbować się bardzo mocno osadzić w tym, czego ja potrzebuję. To brzmi bardzo banalnie, ale jak się bardzo dobrze zrobi to ćwiczenie, rozbijając wszystkie ogólniki do bardzo konkretnych rzeczy, to jesteśmy się w stanie dokopać do wielu fajnych rzeczy. Po pierwsze – do naszych motywacji, do naszych wartości. A po drugie – znaleźć w tym sens i nadzieję, że to są naprawdę proste rzeczy do zrobienia.

Załóżmy że zrobiłam to ćwiczenie dokładnie tak jak Ty powiedziałaś i mam taki opis. Bez ogólników, tylko te szczegóły itd. Co ja mogę z tym dalej zrobić?

To jest już oczywiście temat na długą i szeroką dyskusję. [śmiech] Tu by trzeba zrobić jeszcze jedną rzecz. Spróbować zrobić jeszcze jedną nakładkę, czyli zastanowić się, co z tych rzeczy, które opisuję są dla mnie najważniejsze. Spróbować gdzieś zajrzeć do swoich wartości. Zastanowić się, jakie wartości wydzierają z tego opisu? Można nawet wziąć sobie taki spis wartości, jeśli ktoś chce i zobaczyć, czy tam się coś komuś nie klei. Bo może ja spędzam cały dzień z rodziną i pracuję godzinę dziennie. Może w tym moim super dniu jest tak, że otwieram swoją skrzynkę mailową, a tam wszyscy do mnie piszą, jaka jestem super. Wtedy tą wartością jest poważanie, czyli lubię być poważana. Może jest tak, że robię same zabawne wtedy – wtedy moją wartością jest fun, zabawa, lekkość itd. Mówię to dlatego, że warto zawsze zabrać się za te rzeczy, które są dla nas wartościowo najważniejsze. Obojętnie jakie te wartości są. Nie wartościujemy wartości. jak ktoś lubi być poważany albo jego wartością jest po prostu zarabianie kasy, to niech ta wartość będzie, bo ta wartość go prowadzi. Spróbować wybrać z tego opisu takie rzeczy, które można byłoby zrealizować i postąpić dokładnie tak samo jak w metodzie kurta Kurta Vonneguta, czyli spróbować je zaplanować od tyłu. Czyli jeśli ja na koniec roku chciałabym mieć odmalowaną sypialnię albo nową szafę w sypialni, to co ja muszę zrobić na przykład miesiąc wcześniej? Zazwyczaj jest tak, że to musi nabrać mocy urzędowej, więc ustalmy, że ze 3 miesiące będę podchodzić do tej szafy albo 4. Co ja w każdym miesiącu, cofając się muszę zrobić, żeby to doszło do skutku? Nagle się okazuje, że teraz jest wrzesień, myślę o tej szafie w listopadzie czy grudniu. Mam już nawet kasę, tylko jakoś się nigdy nie składa. Nagle się okazuje, że to można rozbić na tak małe kroki, że następnym krokiem będzie jutro wyszukanie numeru do kogoś, kto potencjalnie mógłby mi tą szafę zrobić. I tyle. Nie muszę nic więcej robić. To są chyba takie najfajniejsze rzeczy – kiedy rozbijamy duże dążenia na tak małe kroki, że nagle się okazuje, że naprawdę jesteśmy w stanie zrobić pół kroczka do tego, żeby rzeczy zaczęły się dziać.

Czyli wizja rzeczywistości, to wyobrażenie rzeczywistości, czyli siebie za jakiś czas w tym rzeczywistym kontekście poniekąd służy nam jako drive, jako wyzwalacz tego, co powinno się stać albo co dobrze by było, żeby się w naszym życiu stało albo żebyśmy my zrobili/zrobiły, żeby dojść do tej wizji? Żeby ta wizja stała się rzeczywistością albo część jej.

Dokładnie tak. Wizje w takim kontekście uważam, że powinniśmy używać naprawdę w obszarze maksymalnie roku, dlatego że jest bardzo dużo nieprzewidzianych rzeczy. Właśnie w tym dłuższym okresie tak naprawdę możemy mieć milion pomysłów. Jak my jesteśmy dalej w budowaniu czegoś, na czym zależy, na przykład ogólnie życia na którym nam zależy, to odkrywamy też nowe rzeczy i zmieniają nam się priorytety. Zmieniają się nam pomysły na to, jak chcemy pracować. Natomiast wartości nam się nigdy nie zmieniają. Może nie nigdy, ale bardzo rzadko zmieniają nam się nasze wewnętrzne wartości. Im dalej, tym mniej warto polegać na tym. Jak ktoś nas pyta: gdzie chcemy być za 5 lat? To oczywiście można sobie przygotować fajną formułkę, żeby pracodawca był zadowolony, ale nie przywiązywać się do tego. A przede wszystkim nie biczować się, że ktoś nie ma takiej wizji, bo jest bardzo trudno ją zrobić. A nawet jeśli ją zrobimy, to ona na 100%nie będzie tak zrealizowana jak myślimy. Chociaż ogólnie prawdopodobnie będziemy dążyć do rzeczy, które będą zgodne z naszymi wartościami.

Teraz w głowie mi się urodziła taka wada, pułapka jednej i drugiej motywacji. Przez moment myślałam, że tylko zewnętrznej. Taka pułapka konsekwencji. Jak my sobie coś wyobrazimy, punkt pierwszy w oparciu o motywację wewnętrzną. To przekonanie o tym, że my musimy być konsekwentne, powiedziałaś A, to trzeba powiedzieć B, jeśli jest w nas bardzo silnie zakorzenione, to to może być pewnym czynnikiem hamującym, a właściwie popychającym nas do robienia rzeczy, do pozostawania w rzeczach, które są bez sensu, nie są już dla nas ważne, nie mają więcej sensu. A z innej strony – jeśli bazujemy na motywacji zewnętrznej, czyli przykładowo na deklarowaniu się innym, to będzie ten sam efekt. Powiedziałam innym to co? Ja mam się teraz wycofać? Jak to obsłużyć?

Trochę tak jest. Z zewnętrzną jest chyba najgorzej. Chociaż wydaje mi się, że to wszystko jest kwestią jakiegoś takiego wyważenia oczekiwań. Jak mamy fajną grupę i w tej grupie dobrze się ze sobą czujemy i komunikujemy, to pozwalamy sobie też na zmianę zdania. Gorzej jest z motywacją wewnętrzną, ale z drugiej strony cała branża produktywności trąbi na prawo i lewo nie bez powodu, że nie chodzi o to tylko, że bierzemy, planujemy i jedziemy z koksem, tylko podsumowujemy, wyciągamy wnioski. To trochę jest tak, że ten kręgosłup może być jakiś konkretny. Wiem co jest dla mnie ważne, wiem w którym kierunku chciałabym iść, ale ja mogę do tego dojść różnymi ścieżkami. Do tej latarni, która mi świeci mogę dopłynąć łódką, mogę dolecieć samolotem, mogę tratwą, mogę wpław. Wydaje mi się, że to jest najważniejsze. Ja mówię o tym „przedsiębiorcze podejście do celu”, bo będąc przedsiębiorcą dokładnie tak to powinno wyglądać. My się tak do końca nie powinniśmy przywiązywać do tego, że robimy coś w jakiś sposób. Tylko mamy jakiś cel, bardzo często pieniężny cel. Chociaż oczywiście są też biznesy z misją i to jest super i możemy do niego dojść na wiele różnych sposobów, często przekraczając nasze kompetencje. Czyli copywriter nie musi być do końca życia copywriterem, jeśli najważniejsze jest dla niego, żeby marki mówiły swoim głosem. Może uczyć, może pisać, może uczyć innych jak pisać. Może wymyślić miliard różnych rzeczy, które sprawią, że ta jego wizja się zrealizuje. Wiem, że elastyczność i dostosowywanie tego, co robię do zmieniających się warunków, ale nie tracąc oczu na tej naszej latarni to jest najważniejsze.

Mam wrażenie, że to podsumowywanie w kontekście planowania, osiągania celów bywa często pomijane.

Oj tak.

To jest takie: jestem w trakcie albo już to zrobiłam. To jest takie meh, oglądać się za siebie. Tak można powiedzieć „oglądać się za siebie”. Ale to nie do końca jest oglądać się za siebie. To jest bardziej przeanalizować drogę, którą przeszłam i ten moment, w którym jestem teraz albo do którego doszłam i czy to na pewno było to, czy następnym razem nie należałoby tego zmienić. To już nie jest takie sexy jak osiąganie celu albo planowanie.

Ja dlatego bardzo lubię w podsumowaniu robić taki trick. Sama jestem świadoma tego, że też mi się nie chce. Staram się w podsumowaniach nie zwracać tak dużej uwagi na pisanie tego, co mi się udało – wiecie, 3 sukcesy i 3 porażki, 3 coś tam. To jest turbo super ważne. To jest absolutnie ważne, tylko bardzo często nam się nie chce. Tak jak powiedziałaś – to już było, do widzenia. Lubię sobie zadać takie pytanie: jak mi z tym było? Jak mi się pracowało? Jak mi się pracowało w tym tygodniu to jest moje ulubione pytanie, dlatego że ja nie mówię o tym, co się wydarzyło. Ja w mojej głowie oczywiście wszystko pamiętam. Nic to, że za miesiąc nie będę pamiętać. Ale myślę w taki meta sposób o tym, czy mnie się podobało – jeśli mówię o swojej pracy, ale też można to zastosować: jak mi się żyło w tym tygodniu? Czy mi się podobało to, jak było w tym tygodniu? Z tego wychodzą fajne rzeczy. To jest rzecz nie do wymyślenia. Jak się nad nią nie pochylisz, nie zastanowisz to nie jest tak, że będziesz pamiętać, jak ci się pracowało. Musisz się nad tym pochylić. Z tego bardzo często wychodzą bardzo fajne rzeczy. Chociażby takie rzeczy: co mi się w mojej pracy podoba? Co mi się w tym, co teraz chcę osiągnąć podoba? Czy to mnie motywuje? Bardzo polecam takie pytanie.

Jak je podałaś, to miałam takie: wow! To jest naprawdę genialne pytanie. Ja mam swoje podsumowanie i tam też są rzeczy meh i są bardziej fajne rzeczy. Ale to pytanie naprawdę zmienia optykę. Ono jest takie analityczne w fajny sposób.

Dokładnie tak.

Dodam sobie to.

Proszę uprzejmie. To jest pytanie, które jak mi się naprawdę bardzo nie chce to jest często jedyne, które wypełniam. Wiem, że z niego coś będzie i wiem, że to jest takie pytanie, w którym nie muszę tylko spisać… Wiadomo, że sukcesy, porażki to nie jest coś, co tylko spisujesz. Ale trochę w głowie tak jest: po co mam to pisać jak pamiętam? A tu nie. Polecam. Wszystkim słuchaczom też.

Czyli też masz czasami tak, że wypełniasz tylko część?

No pewnie! [śmiech]

Wiedziałam, że nie jestem sama. [śmiech]

Nie. [śmiech] Myślę, że nawet ludzie, którzy wymyślili to i cały system GTD nigdy nie robią go idealnie.

Jak można wygenerować motywację zewnętrzną?

Wiadomo, jesteśmy ludzi. Nie zawsze się wszystko chce. Wracając do wątków – miałyśmy sposoby na motywację wewnętrzną. To teraz pytanie – jak możemy sobie wygenerować tę zewnętrzną? Jakie byłyby na to sposoby?

Powiem o jednym ogólnym sposobie. Pewnie też będziesz miała swoje pomysły. Oczywiste są takie zobowiązania zewnętrzne, o których mówiłyśmy. Ja mówię komuś, że coś zrobię. Ale jest nad tym, ponieważ Gallup pierwsze cztery strateg, to ja lubię mieć taki parasol, bo wtedy mogę sobie to dostosować na różne sposoby. Jedną z najfajniejszych rzeczy, którą kiedykolwiek przeczytałam w książce o której wiem, że Ty też czytałaś, nawet miałaś o tym odcinek, czyli „Atomowe nawyki”. Jako naczelna polska propagatorka atomowych nawyków mówię o tym, że genialna książka. Zresztą słuchacze wiedzą. W „Atomowych nawykach” jest o budowaniu swojej tożsamości. To znaczy, że najłatwiej zmienia się nawyki. Ale to też dotyczy motywacji, bo tak naprawdę nawyki też wymagają motywacji. Jeśli my jesteśmy w środowisku, które ma to, co my chcielibyśmy już mieć. Jeśli wszyscy moi kumple, przyjaciele, znajomi byliby biegaczami, to mnie byłoby łatwiej biegać. Jeśli wszyscy moi znajomi są fit, chodzą na keto, są przedsiębiorcami z sukcesem, są tłumaczami, to mnie będzie łatwiej być na keto, być przedsiębiorcą, być tłumaczem, bo ja mam to na co dzień. To jest taka nieoczywista zewnętrzna, z której bardzo fajnie warto korzystać. Ja wiem, że to jest bardzo trudne. Jak ja biegnę 30 sekund i mam kolkę, żeby się obracać w środowisku biegaczy, ale myślę, że są sposoby, żeby to ominąć. Próbować wkręcać się czy dobierać sobie tak swoje środowisko, żeby ono trochę motywowało mnie zewnętrznie pasywnie. Ja lubię takie sposoby pasywnego zobowiązania czy pasywnych tricków, bo ja wtedy się nie muszę za bardzo męczyć, tylko coś innego pracuje za mnie. To dokładnie tak wygląda. To jest takie polskie: „Z kim przystajesz, takim się stajesz”. To rzeczywiście badania potwierdzają.Po pierwsze– to wywołuje bardzo pozytywną społeczną presję. To nawet nie o to chodzi, że ja chcę się do nich dopasować, tylko jeśli dla nich to jest naturalne i my się bardzo lubimy i często ze sobą przebywamy, to nagle to zaczyna być dla mnie naturalne również. Ale też jest tak, że ja zaczynam się czuć częścią tej grupy, a więc zaczynam się czuć biegaczem, przedsiębiorcą/przedsiębiorczynią, tłumaczką, fanką dety keto, weganką itd. Najgłębsza zmiana następuje wtedy, kiedy my – znowu wewnętrznie – czujemy, że jacyś jesteśmy. Jeśli ja się czuję przedsiębiorczynią, jeśli ja się czuję podcasterką, to będzie mi łatwiej robić podcasty, robić biznesy niż jak będę myśleć, że ja tylko próbuję, ja tylko udaję, ja tylko raz spróbuję i jestem tylko osobą, która coś tam sobie działa. Czyli ta najgłębsza zmiana jest wtedy. Możesz śmiało Ty powiedzieć, jakie masz pomysły na zewnętrzną motywację? Ja podpowiadam taki jeden parasolowy strategiczny, bo to jest najfajniejsza motywacja, czyli motywacja, która jest zewnętrzna, ale w ogóle nie wymaga od nas wysiłku.

Ja mam taką implementację trochę tego, co powiedziałaś. To też jest oparte o „Atomowe nawyki”, o których wspomniałaś – słuchacze i słuchaczki wiedzą, bodajże w odcinku 27 pojawił się temat zmiany mojej pracy. Ja teraz jestem już w nowej pracy. W związku z tą zmianą w trakcie okresu wypowiedzenia zmieniłam tryb życia o 180 stopni, jeśli chodzi o aktywność fizyczną i podejście do tego, jak wygląda cały mój tryb życia. Idąc za tą myślą, trochę za tą filozofią stwierdziłam: okej, jestem w nowej pracy, pracuję w 100% zdalnie, czyli nie spotykam się z ludźmi, nie ma kuchni, pogaduszek przy kawie itd. Wykorzystałam to trochę dziwne środowisko dla niektórych – pracujesz zdalnie, w sumie nie widzisz się z tymi ludźmi, co tam można ugrać? Utworzyłam kanał na Slacku, który nazwałam „Sportowe dziki”. [śmiech]

Piękne. [śmiech]

To jest kanał dla ludzi, którzy coś ćwiczą. Ale nie trzeba ćwiczyć, żeby tam być. Można po prostu chcieć się poinspirować, popatrzeć co inni robią. Nie trzeba dupska robić za bardzo z kanapy. Możesz sobie popatrzeć, jak ludzie wrzucają screeny ze Stravy, rozpoczynają jakieś wątki. To jest tak prosta rzecz. Ludziom się spodobała ta nazwa. Jak chcecie to utwórzcie u siebie w pracy, bierzcie to. Uważam, że nazwa jest super. Ludzie faktycznie tam zaczęli wrzucać. Ktoś wrzucił, że kroków ileś tam zrobił. Ktoś się pochwalił, że jakiś ciężar na siłowni. Ktoś rowerem pojechał. To są małe i większe rzeczy, bo są tam też osoby, które 8 godzin biegły i było napisane: pobiegane. [śmiech] Fajną masz definicję pobiegania, koleś. [śmiech] O co chodzi? Ale patrzysz na tych ludzi, czytasz ich wpisy i widzisz, że ludzie to robią. Czyli masz ten dowód, to otoczenie, to uczucie, że to jest blisko ciebie. Na mnie to super działa.

Ja też jestem w takiej grupie, ona się nazywa trochę inaczej, jest na Facebooku. Nazywa się: ciśnij wieprza. [śmiech] Pozdrawiam Daniela, który ma bardzo charakterystyczne podejście do aktywności fizycznej i on ciśnie wieprza albo loszkę. Jak jest kobieta to loszka. Rzeczywiście, tam też jest wrzucane. Problem z tym jest taki, że tam każdy z nas jest z innej mańki. Czyli ktoś ma mnóstwo czasu, bo ma swój własny biznes i sobie może pobiegać rano. A ktoś pracuje od 8 do 16 i po szesnastej już jest tak umordowany, że nie ma siły. A u Ciebie to jest fajniejsze, bo Wy wszyscy pracujecie w tej samej firmie. Jasne, że zdalnie, ale ciągle to jest dodatkowy dowód na to, że ktoś robi coś bardzo podobnego jak ja, praktycznie w takich samych warunkach jak ja, a i tak ma czas, żeby coś. To jest tym fajniejsze.

Te warunki będą się różniły. Wiadomo, sytuacja życiowa i te specyficzne rzeczy, które wszędzie będą występowały. Niezależnie od tego, czy się pracuje w jednej firmie czy nie. Tak, to prawda – tryb pracy chociaż jest ten sam.

Dokładnie.

Jest zbieżny. Zwłaszcza że część tych osób znasz i wiesz, że ta osoba ma dwójkę dzieci i te rowery kręci, więc masz potwierdzenie z zewnątrz, że coś tam jednak można wpleść. Jeszcze taka inna rzecz odnośnie tej motywacji zewnętrznej, która mi przyszła do głowy. Typowo implementacyjny przykład – dosyć trywialny i dosyć oczywisty. Minus na ten sposób jest taki, że wymaga już finansów. Troszkę pewnie większych. To jest płacenie komuś za taką usługę, która będzie nas popychała do czegoś.

Oczywiście.

Tutaj w głowie miałam treningi personalne na siłowni, z których ja zaczęłam korzystać. 3 lata temu chodziłam na siłownię, ćwiczyłam sama. Ja miałam w głowie, że to mi mega leży, bo osiąganie Gallupowe, można sobie te ciężary podciągać itd. Przy okazji tej zmiany stylu życia wróciłam na siłownię. Na zasadzie – było fajnie, to przypomnijmy sobie to. Pewnego razu mnie zagadał trener i umówiliśmy się na trening testowy. Ja już wcześniej miałam w głowie, że może by się przydało, żeby ktoś popatrzył na tę technikę, skorygował, to by było może wskazane, to może być dobry pomysł. Okazało się, że gość generalnie jest super. Stwierdziłam: to ja sobie kupię pakiet. To sobie kupiłam. Na początek najmniejszy. To nie jest tak, że ja wcześniej nie miałam chęci chodzić na te treningi sama. Natomiast chyba nigdy nie jest tak, że nasz stan emocjonalny przez cały tydzień, przez cały miesiąc jest taki sam. Wiadomo, że ja miałam dni – zwłaszcza przy tej zmianie pracy – kiedy była sinusoida: dół-góra, dół-góra. A tutaj miałam pewną deklarację, ja się umówiłam z gościem. Ba, wydałam kasiorę z mojego konta na te treningi. Szczerze mówiąc zaskoczyło mnie, jak dużo łatwiej mi było… Mogłam to potraktować jako oczywiste. Ale mimo wszystko zaskoczyło mnie to, jak dużo zasobów mi taka rzecz zwolniła z głowy. To nie było na zasadzie: ja teraz podejmuję decyzję. Tylko było na zasadzie: przebieram się i wychodzę, bo jestem z kimś umówiona. Zwłaszcza że wiem, że w sumie tam będzie fajnie. Wiadomo, że tam będzie fajnie. Może niektóre ćwiczenia mi się nie będą podobać. Ale ten gość jest sympatyczny, będzie miło, wyjdę zadowolona, będę miała trening zrobiony. Liczba plusów w stosunku do dyskomfortu była ogromna. Minus taki, że kasa. To może być faktycznie bloker. Tu pewnie bym rozważyła z tańszych rzeczy zajęcia grupowe. Karnety na zajęcia grupowe są tańsze niż treningi indywidualne.

Tak. Wykupienie pakietu do przodu. A jeszcze jak jesteśmy kobietą, to pewnie idąc za tym tropem kolekcjonowania – najlepiej jakby to był zamknięty program. 12 tygodni i tam coś robimy. Nie, że wykupujemy karnet na miesiąc, zumba czy aerobik i zawsze to samo. Tylko mamy jakiś program. Jak chcemy sobie tą motywację hakować to już w ogóle jest super.

Tak, żeby nie wchodziło w grę przesuwanie.

Tak, bo masz program i musisz go zrealizować. 6 zajęć musisz zaliczyć na 12 tygodni. Ja też kiedyś pracowałam z trenerem personalnym i to było super. Minus może być taki, że ta motywacja jest tak bardzo zewnętrzna – ty lubisz, ale jeśli ktoś naturalnie nie lubi się ruszać, to może być tak, że w którymś miesiącu zdecyduje, że nie chce płacić i już nie wróci, bo nie zbudował sobie swojej własnej motywacji i nawyku chodzenia. Ale każdy ma inaczej. Wiadomo, że to będzie inaczej. Co mi przypomina jeszcze jedną rzecz – a propos różnych motywacji zupełnie odmiennych od ruszania się, ale na przykład motywację, żeby regularnie chodzić do lekarza, żeby regularnie chodzić do fryzjera. Wszystkie te rzeczy, które jakoś nam wypadają. Zresztą ci ludzie też stosują wobec nas taką sztuczkę to jest umawianie się od razu na następny termin. W dowolnej rzeczy. Zobaczcie, że biznesowo dobry fryzjer, dentysta, lekarz, wszystkie usługi do których musimy się umówić zawsze pyta, czy umówić na następną wizytę, bo wie, że jak się umówisz na następną wizytę, to Ci trudniej będzie odmówić. Chyba że ktoś jest turbo introwertykiem i zawsze odmawia to może jest łatwiej. Będzie ci trudniej odmówić i raczej przyjdziesz niż nie przyjdziesz versus dziękuję, do widzenia, 100 złotych i jak pani będzie chciała, to pani przyjdzie. Wtedy pani nigdy nie przychodzi, bo nie ma do tego motywacji. To można wykorzystywać również umawiając się z innymi na różne rzeczy. Ja bardzo lubię wykorzystywać – to jest taki hack i trik dla osób, które mają nienormowany czas pracy albo są przedsiębiorcami. Na zdalnym często tak jest, że robimy dopóki nie skończymy. Szczególnie jak się pracuje w twórczo-analitycznych zawodach jak programowanie. Żeby blokować sobie czas zakończenia pracy umówieniem się z kimś innym albo kupieniem biletów do kina. Umówienie się z kimś na imprezy, umówienie się z kimś do teatru, na spacer, cokolwiek. Wtedy jest nam bardzo trudno przełożyć to. Jeszcze jak kupiliśmy bilety i ktoś na nas liczy. Jeśli trudno nam się jest oderwać od roboty, cały czas myślimy o robocie i pracowalibyśmy 24h na dobę, bo jak się lubi to, co się robi to tak jest często. Żeby w ten sposób to hakować i motywować się do wyjścia tym, że jesteśmy zobowiązani w stosunku do kogoś innego.

To jest super rzecz. Nie wiem czy tak masz, ale ja mam tak kalendarz obstawiony popołudniu. [śmiech]

Tak. W innym przypadku byłoby tak, że pewnie bym siedziała bardzo długo.

Robota się rozlewa.

Tak, robota się rozlewa, bo zawsze jest coś do zrobienia. Zawsze można sobie coś dorzucić. Albo można sobie trochę posiedzieć na kompie, coś poscrollować i przy okazji sobie przypomnieć, że jeszcze trzy inne rzeczy są do zrobienia. Wiem, że ja nie chcę tyle pracować. Wiem, że mam tendencję do tego, żeby tyle pracować, więc staram się to od dołu i od góry, bo rano robię dokładnie to samo, czyli mam godzinę rozpoczęcia pracy. Wcześniej po prostu nie pracuję. Jeśli wstaję, siadam, pracuję, a potem jak mi się przypomni, to wezmę prysznic i zjem śniadanie, to mój dzień jest totalnie rozwalony. Dużo lepiej to działa, kiedy zaczynam pracę nie wcześniej niż o ósmej. Lubię wstawać wcześniej. To nie jest tak, że ludzie sukcesu piąta rano. Ja jestem z rannych ptaszków i bardzo lubię wstawać wcześnie. Bez budzika wstaję o szóstej rano. Mam dwie godziny na ogarnięcie wszystkiego i nietknięcie komputera. Wiem, że jak tknę komputer, to moja praca się automatycznie rozłoży na cały dzień i nie będę wiedzieć kiedy zaczęłam, nie będę wiedziała kiedy skończyłam i będę trzy razy bardziej zmęczona niż to w ogóle jest warte.

Co robisz od rana ciekawego?

Ja mam taki system, że medytuję, biegam 5 kilometrów. Żartuję. [śmiech] Czasem robię takie rzeczy. Chcę wrócić do biegania, które brutalnie zostało przerwane przez to, że skręciłam kostkę jakiś czas temu i to się chwilę goiło. Potem było gorąco, a ja nie cierpię biegać w gorącu. Wrzesień to jest dobry czas, żeby wrócić do biegania. Ja mam taki system i tak sobie kiedyś to w głowie przetłumaczyłam odnośnie motywacji wewnętrznej – kiedyś jak chodziłam na etat, to nie było tak, że wstawałam i siadałam do pracy, tylko musiałam wszystkie czynności dookoła pracy. Wstać, umalować się, wyjść z psami zrobić. Przyjeżdżałam na jakąś godzinę do pracy i świat się nie zawalał z tego, że pięć sekund po wstaniu nie zaczęłam myśleć o pracy. Jak się pracuje na swoim, to czasem tak jest. Człowiek wstaje i Jezus Maria, tyle rzeczy do zrobienia. Jak zacznę o szóstej czy siódmej to będę do przodu. To nie jest prawda, bo wszystko nam się rozwala. Ja to trochę tak traktuję, pamiętając jeszcze moje 10 lat na etacie, jak taki rozbieg do pracy. Robię autentycznie te wszystkie rzeczy, z których czasem się ludzie śmieją, ale naprawdę to jest potrzebne, jak się pracuje w domu. Po pandemii myślę, że to już nie jest takie śmieszne. Maluję się, bo lubię jakoś wyglądać, mieć namalowaną twarz. Ubieram się zamiast siedzieć w dresach. Wychodzę z psami. Piję sobie kawę w spokoju. Czasem sobie coś przeczytam. Jak mi się znowu zdarzy, to będę pewnie biegać. Moje bieganie to jest jakieś 15-20 minut, a nie jakieś kilometry. Bardzo mocno pilnuję tego, żeby nie usiąść do komputera. Oczywiście znowu – nie jest to 100% na 100%. Powiedziałabym, że to jest 80%, bo czasem mi się coś przypomni i siedzę od rana. Ale wiem bardzo dobrze, że to będzie naprawdę kiepski dzień. Również ze względu na mój stan ducha, bo będę się czuć dużo bardziej zmęczona. Ale i też na to, co mi się uda zrobić, bo może przez tą godzinę czy dwie do ósmej zrobię to zadanie, które mi się przypomniało. Ale już jestem do ósmej tak zmęczona, że wszystko inne zajmuje mi cztery razy dłużej.

Może coś w tym być, że zaciągamy wtedy taki dług.

To jest trochę tak, że jak tak robimy, to powiedziałabym, że nie mamy czasu na to, żeby pobyć sobą. Że jesteśmy trochę swoją pracą wtedy. Wstajemy i od razu jesteśmy w swojej głowie i od razu mamy w swojej głowie zadania. To nie pozwala nam chociaż trochę naładować rano baterii i właśnie przez to potem jest nam kiepsko.

To jest taka pułapka, w którą ja wpadłam przez ostatni przynajmniej rok. Zaczyna się dzień, ja wstaję, przebieram się. Biorę Tedziora i wychodzę z nim. Wracam i jechane. Robota. Już teraz natychmiast. Dobra, ja ją skończę wcześniej, bo rozliczam się godzinowo. Ja ją skończę wcześniej, natomiast jak wygląda ten poranek? Teraz przy okazji zmiany pracy stwierdziłam: dobra Torkowska, weź sobie to ogarnij, zacznij robić inaczej. Mam przestrzeń dokładnie na to, co Ty mówisz. Jest kawa. Jestem w trakcie wdrażania nawyku, żeby te przynajmniej 5 minut dziennie coś miłego poczytać. Jakąś książkę. Jakiś kalendarz. To może brzmieć dla naszych słuchaczy i słuchaczek totalnie banalnie. Uwierzcie mi, że to robi taką różnicę dla głowy, że ja wchodzę z innym trybem. Coś ostatnio ciekawego słyszałam. Chyba to było u Hubermana – widzę, że kiwasz głową. Huberman znany w naszym światku [śmiech] – że jak robimy trening, to dla nas logicznym jest, że rozgrzewka jest ważna. A jak siadamy do pracy czy rozpoczynamy dzień, to…

Od razu maratony.

Od razu maratony. Od razu jechane. Nie dajemy sobie tej przestrzeni na taki rozruch. Na zrobienie tego ze spokojem. Już wchodzimy z tym oczekiwaniem, że my będziemy na wysokim C, będziemy na wysokich obrotach, na wysokim poziomie skupienia i w ogóle jedziemy. Bardzo zgubne.

Bardzo.

Przestrzegam to z perspektywy przynajmniej roku robienia tak. [śmiech] Bardzo źle działa na głowę.

Są takie osoby, które tak potrafią, ale jest ich mniejszość. Jak idziemy w temat chronotypów, czyli komu jak się pracuje w czasie całego dnia to są lwy. Lwy wstają wcześnie, od razu jadą. Ale oni po 12-13 już z nich nic nie ma. Już kisiel w głowie i nie jesteś w stanie nic zrobić. To jest zdecydowana mniejszość. A my próbujemy właśnie w ten sposób zadziałać. Wydaje mi się, że nam się wtedy wydaje, że my siadając do pracy jesteśmy już super produktywni, robimy konkrety versus: kto ma czas, żeby sobie z kawą posiedzieć, jak tu pieniądze trzeba zarabiać? Odnośnie tego to przypomniała mi się jeszcze jedna rzecz i myślę, że wrócę do praktykowania jej teraz, jak będzie buro, szaro i strasznie. Jak będę wstawać o szóstej rano, bo lubię i będzie strasznie brzydko to jest „Fenomen poranka” Hala Elroda. To brzmi tak strasznie voodoo rozwój osobisty. W zeszłym roku na przełomie października i listopada – tych dwóch najgorszych miesięcy tak naprawdę, jeśli chodzi o nasz nastrój Ania Dyl namówiła mnie na to… Ona zrobiła takie wyzwanie, że 30 dni cudownego poranka. Cudowny poranek to jest taki koncept, jest taka książka. Nie trzeba jej czytać, bo to się wszystko sprowadza do takiej sekwencji. On trwa maksymalnie godzinę, ale można sobie to spokojnie skrócić, w którym zajmujesz się tym, żeby trochę poczytać, trochę popisać dziennika. Takiego raczej zrzutu myśli niż takiego dziennika: wczoraj byłam tam i tam i ktoś coś do mnie powiedział. Medytujesz, może być krótka medytacja. Wizualizujesz, czyli możemy w tym czasie dopracowywać sobie ten dzień za rok. Jak to robiłam, to wyobrażałam sobie ten dzień za rok, a nie za 10 lat. Tylko co by było za rok i za każdym razem sobie podkręcałam ten temat. Jeszcze są chyba króciutkie ćwiczenia fizyczne. To jest taka sekwencja pięciu rzeczy, które naprawdę mogą trwać chwilkę. On jeszcze namawia, żeby wstać o piątej, wiadomo. To już nie musimy. Ale żeby to było rano w spokoju. Weszłam w to, bo wyzwanie, 30 dni, więc kończenie rzeczy. Fajna rzecz, ja lubię takie rzeczy. Stwierdziłam, że spróbuję. Zamknięcie w czasie, czyli ja starałam się to zamknąć w pół godziny. Czyli nawet jak nie mam czasu, jak mi się wydawało, że jest tyle pilnych rzeczy, to byłam sobie w stanie przetłumaczyć: Dołżycka, to jest tylko 30 minut. W 30 minut się naprawdę nic nie zawali. Najwyżej popracujesz 30 minut dłużej. Wiadomo, że nawet w godzinę się nic nie zawali, ale trzeba sobie racjonalizować, jak się nie chce. Pamiętam, że po tygodniu mój nastrój… Ja wtedy to zapisywałam. Ja byłam zdumiona, jak dobrze zrobiło mi to na głowę. To nie były żadne spektakularne nie wiadomo jakie rzeczy. Ale wyraźnie czułam się lepiej. Wyraźnie lepiej mi się wstawało. Wyraźnie lepiej się czułam. Wyraźnie lepiej oceniałam swoje możliwości, bo człowiek wypoczęty i w dobrym nastroju zawsze będzie lepiej oceniał swoje możliwości odnośnie czegokolwiek – od biegania po trudne zadania. Nagle się okazało, że takie proste rzeczy działają. Że można zrobić coś takiego i działa. Totalnie jestem całym serduchem za rozgrzewką. Biorę sobie to do siebie. Jeszcze tego odcinka nie słuchałam Hubermana, ale biorę sobie to do siebie – rzeczywiście rozgrzewka musi być.

Sprawdź ?

Bezpłatne planery tygodniowe gotowe do druku: tutaj.

Wirtualny coworking sposobem na motywację

Podlinkujemy go oczywiście w opisie, jak go znajdę. Wszystkie linki będą na monikatorkowska.com/031. Bardzo dobry odcinek o optymalizacji naszego otoczenia, w którym pracujemy. Odwołując się jeszcze do pracy z domu, pracy freelancerów, to myślę, że to jest dobry czas, żeby wspomnieć o z mojej perspektywy absolutnie fantastycznej inicjatywie, której Ty jesteś organizatorką, czyli o Wirtualnym Coworkingu. Żebym ja nie spojlerowała, to organizatorce oddam głos. Powiedz proszę naszym słuchaczom i słuchaczkom, jeśli ktoś nie słyszał, z czym to się je? Jak ta koncepcja wygląda? Zaspojlerowałam Wam, że ja ją absolutnie uwielbiam.

[śmiech] Żeby najłatwiej sobie to wyobrazić – Wirtualny Coworking jest trochę naszym zewnętrznym wirtualnym biurem. Dokładnie tak samo jak normalny fizyczny coworking. Jest często, nie wszystkim, ale niektórym osobom, które pracują z domu potrzebne do tego, żeby wyjść, spotkać się z innymi ludźmi, którzy rozumieją to, co robimy, a nie tylko z rodziną, która wie, że coś klepiemy w klawiaturę i w sumie nie ma pojęcia co robimy. Ale też po to, żeby popracować w spokoju i w wysokim skupieniu. Czyli żeby nasza praca nie rozlewała nam się na cały dzień, tylko żeby była troszeczkę bardziej zbita. Żeby to nie był budyń, tylko może taka galareta. Nawet nie galareta, tylko pasztet. [śmiech] Pomyślałam o tej galarecie z nóżek, więc może nie galareta, a pasztet. Żeby to było same gęsto, a nie wata. Wirtualny Coworking działa dokładnie na tej samej zasadzie. Wchodząc do Wirtualnego Coworkingu po pierwsze – mamy ludzi, z którymi mogę rozmawiać, którzy rozumieją to, co robię. To jest jedna z najważniejszych rzeczy – społeczność. Ale nie tylko. Podstawowym kręgosłupem Wirtualnego Coworkingu jest właśnie wspólna praca. Jeśli ktoś pracuje sam z domu, to bardzo dobrze wie, jak samotna potrafi być praca. Ale nie wie też być może, że fizycznie praca z innymi wzmaga koncentrację i właśnie motywację do pracy. To jest trochę tak jak, jeśli słuchacze pracują już w biurach, bo pewnie wrócili do biur i siedzą w pokoju na przykład z kilkoma osobami, ze swoim zespołem. Jest taki moment w ciągu dnia, kiedy nikt nie gada, nikt się nie wierci. To może być czasem godzina, być może nie dłużej, wszyscy klepią w klawiaturę i my też to robimy. Budzimy się na chwilę. Myślimy sobie: kurczę, nie chce mi się. Ale tak patrzymy, że inni pracują, że mają bardzo skoncentrowane miny i mimowolnie wracamy do pracy. Czyli ten szum, ten klimat skupionej pracy też na nas oddziałuje. Można to symulować online w bardzo prosty sposób – wystarczy spotkać się na dowolnej platformie, która umożliwia kontakt audio i wideo – można to zrobić na Zoomie, my to robimy na Discordzie, czyli takiej platformie, w której możemy zarówno tekstowo pogadać, jak i zobaczyć się na kanałach wideo. Spotykamy się wszyscy o jednej godzinie. Każdy z nas dodatkowo deklaruje co będzie przez ten czas robił, najczęściej przez godzinę. Tutaj wrzucamy jeszcze motywację zewnętrzną, zobowiązanie, żeby nie wypaść głupio przed kimś. Też taki konkret, bo ja muszę powiedzieć: nie, coś sobie poklepię na tej klawiaturze przez godzinę, tylko zrobię jakieś konkretne zadanie. Muszę sobie innym i sobie przetłumaczyć, co ja przez tą godzinę będę chciała robić. Następnie wyłączamy sobie mikrofony, zostawiamy innych ludzi gdzieś w kącie w polu widzenia – tak, żeby było widać nasz monitor i tych ludzi i przez tą godzinę po prostu pracujemy. Nikt sobie nie podgląda monitorów, ale jest trochę tak jakbyśmy pracowali w biurze i widzimy inne osoby. Tu wchodzi bardzo dużo różnych fajnych mechanizmów. Oczywiście nie jest tak, że każdy się na nas patrzy i zastanawia: czy Dołżycka robi czy nie robi? Z drugiej strony trochę jest tak, że głupio jest, będąc na kamerze, na przykład wziąć komórkę do ręki i zacząć ją przeglądać. Albo wyjść na pół godziny i nie być przy tym komputerze i wrócić 5 minut wcześniej i powiedzieć: nie miałam czasu na pracę, pranie mi schło i musiałam popatrzeć jak schnie. Motywujemy się tym. Widzimy, że inni pracują. Widzimy te ich skupione miny i też jest nam łatwiej pracować. Oczywiście na koniec musimy włączyć te mikrofony i musimy powiedzieć, co nam się udało zrobić. To też może motywować – to nasze zobowiązanie. Powiedzieliśmy, że coś zrobimy. Czy to nam się udało, czy się nie udało? Jak wypadniemy w stosunku do tych ludzi? To jest kwintesencja tej wspólnej pracy w wirtualnym coworkingu z nakładką dodatku bazy wiedzy i warsztatu. Przede wszystkim z nakładką tej społeczności, która dzięki temu, że jest mała, zgrana, że bardzo dużo ludzi bardzo długo zostaje z nami w tej przestrzeni trochę jest już takim wspólnym biurem. My się trochę śmiejemy, że jesteśmy takim biurem, ale każdy pracuje gdzieś indziej i każdy ma inną robotę. Dochodzi dodatkowa warstwa: spotykam się z ludźmi, których lubię. Tak jak w fajnym zespole wchodzę do swojego pokoju. Widzę tam ludzi, których lubię. Widzę ludzi, z którymi lubię pracować. I tym fajniej mi się pracuje, i tym mniej samotnie mi się pracuje kiedy pracuję w domu.

Totalnie tak. Ja podzielam to odczucie. Szczególnie teraz, kiedy przeszłam na pracę 100% zdalną i mam tę możliwość skorzystać w takiej formie, że nie mam tylu spotkań co wcześniej i mogę sobie na te tzw. fokusy, czyli spotkania w pokojach fokusowych zaplanować, zorganizować, faktycznie dołączyć to jest zupełnie inne wrażenie. To, co mi się też podoba z trochę psychologicznego punktu widzenia, z łagodnego podejścia do siebie. To może tak brzmieć, że my się deklarujemy i się rozliczamy. To jest zupełnie inna atmosfera. Dla mnie tam nie ma atmosfery presji. Jeśli ma człowiek taką godzinę, że zadeklarowałam się, ale widzę, że ci ludzie robią, ale kurde, już mi się tak nie chce. Wlazłam na Facebooka i go scrolluję. Nie jestem zalogowana na komputerze, ale wpisz cokolwiek. Niektórzy potrafią na Onecie prokrastynować.

Pudelek. [śmiech]

Pierdolety. Tak, Pudelki. Jak powiesz albo napiszesz: kuźwa, słuchajcie, nie poszło mi, dzisiaj taki mam dzień, tak mi dzisiaj jest, to nic się nie wydarzy. No tak ci dzisiaj było. Następnym razem będzie lepiej.

Jak najbardziej.

To jest dla niektórych kontrintuicyjne. Coś, do czego być może nie są przyzwyczajeni, bo jest to – szczególnie może w jakichś kręgach rozwoju osobistego – narracja ciśnięcia i wysokiej wydajności zawsze, co jest absurdalne, nierealne. Poziom energii nie jest liniowy. Poziom skupienia też nie jest liniowy. Wierzę, że może być tak, że są obszary, w których ludzie w ten sposób funkcjonują i w takim sposobie myślenia są. A tu jest inaczej. Podejrzewam, że to jest vibe, który ty stworzyłaś, bo przykład idzie z góry. Uważam, że to jest bardzo fajne, bo ja nie lubię takiej motywacji zewnętrznej, która robi mi taką presję, której ja nie akceptuję. Ja już dosyć sobie w życiu nakładałam różnych presji, ktoś na mnie nakładał. Mam wrażenie, że trochę nasze pokolenie mogło być w takim podejściu wychowywane albo funkcjonowało gdzieś w szkole. Długofalowo moim zdaniem to jest niekorzystne. Nie wiem, czy podobnie na to patrzysz?

Zdecydowanie tak. To jest tak, że na niektórych to działa i kwitną w tym, na niektórych zupełnie nie. A u nas, czyli w Wirtualnym Coworkingu te deklaracje mają moim zdaniem dwa cele. One mogą mieć taki cel, że ktoś, kto lubi dowieźć to, do czego się zadeklarował będzie w tym kwitnął i to będzie świetne. Ale większość z nas nie jest. Ja się tak trochę śmieję, że osoby, które nie mają problemu z koncentracją, skupieniem, dowożeniem rzeczy, to nie są osoby, które korzystają w ogóle z takich rzeczy. Ja podejrzewam, że to w ogóle nie są osoby, które korzystają z jakichkolwiek metod organizacji, tylko coś sobie na kartce zapisują, jadą z koksem i tyle. U nas to ma takie dwie funkcje. Po pierwsze – zadeklarowanie się, powiedzenie czy napisanie, że coś będę robić, bo czasem są takie spotkania, w których ludzie piszą na kanale co będą robić. Nie spotykają się i nie mówią, co się będzie działo. To jest przede wszystkim informacja dla ciebie. Ja bardzo lubię w tych momentach, w których spotykamy się i mówimy co będziemy robić – lubię zapytać ludzi: o co ja mam cię zapytać na koniec naszego spotkania? To jest ten brak konkretu, który powoduje, że jesteśmy mniej skupieni, że trudniej nam się osiąga. Mózg lubi konkrety, tylko my nie do końca je lubimy. Ktoś mówi: porobię coś tam na stronie internetowej. jasne. Tylko że jak powiesz, że porobisz coś na tej stronie internetowej, to zaraz Facebook wjedzie. Za 5 minut, jak już wszyscy wyłączymy mikrofony. Dlatego ja lubię pomóc takiej osobie dokonkretyzować co jest do zrobienia i pytam jej: o co mam cię w związku z tym tą stronę zapytać na koniec naszego spotkania? Ktoś sobie przypomina: a dobra, to ja najpierw wrzucę teksty na stronę główną i jak mi wystarczy czasu, to jeszcze sprawdzę, czy formularz w kontakcie dobrze działa. To są dwie konkretne rzeczy. Dużo łatwiej jest nam się zabrać za dwie konkretne rzeczy. Ten formularz jest krótszy, więc coś małego niż za: porobię coś na stronie internetowej. To jest najważniejsze. To potem, czy on to zrobił czy nie jest rzeczywiście mniej ważne. Nikt za to nie bije, nie wyrzuca, nie pokazuje palcem. Ale okazuje się, że jak ktoś powie coś konkretnie, to dużo częściej realizuje niż nie. Druga fajna rzecz jest trochę taka jak rozmawialiśmy o tym byciu w jakiejś przestrzeni czy w jakimś środowisku, które robi to, co ja chcę robić – jest taka, że jeśli ja widzę cele innych ludzi czy te ich pomysły na to, co będą przez tą godzinę robić, bo każdy z nas się deklaruje co będzie robić, to czasem jest tak, że mnie to motywuje czy inspiruje do tego, żeby zrobić podobne rzeczy u siebie. Jeśli ogólnie robimy podobne rzeczy, na przykład piszemy. Piszemy treści na bloga, robimy podcast i ktoś mówi, że wchodzi zmontować sobie coś, napisać skrypt, cokolwiek, to trochę tak jak z Twoimi dzikami czy też wieprzami – widzę kilka wpisów i myślę sobie: kurczę, może ja też? Może ja też mam na to teraz czas? Albo może w ogóle muszę się tym zająć? Trochę ciągniemy się do góry przez to, że jesteśmy w środowisku osób, które robią podobne rzeczy jak my.

Jak coworking może pomóc?

Masz ogląd na to, co się dzieje w Coworkingu. Wiadomo co ludzie robią, jakie produkty realizują. Masz w głowie fajne przykłady, co ludzie faktycznie zrobili z wykorzystaniem takiej specyficznej formy tej motywacji zewnętrznej. Coś, co długo odwlekali, o czym bardzo marzyli, ale nigdy nie było po drodze. Wykorzystali Coworking, w tle pewnie była motywacja wewnętrzna, wiadomo. Ale jednak ten drive zewnętrzny za pomocą coworkingu poszedł.

No pewnie. Mamy takie przykłady. One są dodatkowo wspierane takim rozpięciem projektów na osi czasu. Najczęściej tej 90-dniowej, 3-miesięcznej, bo to jest rzecz, którą najbardziej lubię i która fajnie działa. 3 miesiące to jest taki czas, w którym można zrealizować naprawdę fajne rzeczy, ale jednocześnie na tyle krótki, że być może ta motywacja nie opadnie. Są dwa najfajniejsze przykładów, które ja strasznie lubię. Po pierwsze jest Aneta, która brała udział… Mamy od czasu do czasu takie 90-dniowe wyzwania. Tam się już tak trochę grubiej deklarujemy i lecimy z jakimś celem. Aneta, która jest strasznie zabieganą osobą, która naprawdę nie ma czasu, pracuje dla klientów w usługach, więc robi mnóstwo rzeczy zadeklarowała, że będzie za każdym razem, na każdym naszym oficjalnym spotkaniu – są te oficjalne, na których deklarujemy się głosowo i one są bardziej ułożone. Można też nieoficjalnie popracować kiedy chcemy. Na tych oficjalnych spotkaniach, które odbywają się dwa razy w tygodniu maksymalnie przez 2 godziny nie będzie robić niczego innego, jak pisać swojego e-booka. Co się okazało? Aneta pracując maksymalnie 4 godziny w tygodniu nad tym e-bookiem – mówię maksymalnie, bo nie pojawiała się na każdym oficjalnym spotkaniu i one nie zawsze trwały 2 godziny, czasem trwają godzinkę napisała e-booka na ponad 100 tysięcy znaków w 8 tygodni. Tak naprawdę w kilka dni. To nie były tygodnie. Nie zajmowała się nimi w ogóle w żadnym innym momencie. Tylko i wyłącznie wtedy.

Wow!

Udało jej się to zrobić bez problemu. To było 12 tygodni, ale ona jeszcze przez te 4 tygodnie była na urlopie. Sama to zresztą liczyła – 8 tygodni. Ja mam dokładnie takie samo doświadczenie. Sama testowałam tą metodę. 2 lata temu, pisząc jednego z moich e-booków też wiedząc, że mam średnio czas i średnio mi się chce całe dnie nad tym e-bookiem siedzieć – pisałam go zawsze godzinę dziennie z samego rana właśnie w Wirtualnym Coworkingu, za każdym razem wchodząc na nasze wspólne spotkania. Napisałam go w 20 dni. Też około 100 tysięcy znaków, 20 dni. Ja akurat wtedy codziennie z samego rana jako pierwszą rzecz przez godzinę tworzyłam. To było 20 dni. Tak to jest. To jest troszeczkę taki procent składany tych naszych wszystkich działań. Dobrze wykorzystana godzina czy dwie naprawdę jest dla nas w stanie zrobić dużo, jeśli my ją powtarzamy regularnie. Mam jeszcze Olę. Jest bardzo dużo rzeczy. Ludzie w Wirtualnym Coworkingu również w związku z wyzwaniem robią przeróżne rzeczy. Część osób zrzuca kilogramy. To może nie akurat na spotkaniach fokusowych, ale ogólnie korzystając z takich wyzwań. Są osoby, które wróciły do komponowania muzyki. Kuba, który raz zadeklarował się, że będzie komponował muzykę i wrócił do tego. Są osoby, które stawiają strony internetowe. Są osoby, które deklarują, że zdobędą klientów i w ramach tych naszych spotkań zajmują się przez godzinę tylko tym, żeby wymyślać różne sposoby na zdobywanie klientów i ich zdobywają. Ale takim ostatnim konkretnym przykładem jest Ola Wojciechowska, która jest przefantastycznym przykładem coworkowiczki. Ola przez bardzo długi czas korzystała tylko i wyłącznie z wiedzy, która jest w naszej bazie wiedzy i w ogóle nie pojawiała się na naszych spotkaniach na pracę. Teraz robi etaty.

Ola to jest ciągle. Ja wchodzę, a ona jest. [śmiech]

Tak. Ale przez pierwszy chyba niecały rok, bardzo długo była w Coworkingu, korzystając tylko z materiałów. Bardzo wzięła do siebie tą metodę, o której ja bardzo często mówię, że lepiej małe kroczki czy małe rzeczy regularnie niż takie duże zrywy często. Będąc wtedy jeszcze młodą mamą, też absolutnie nie mając czasu, zbudowała sobie taki system, w którym właśnie godzinkę dziennie bez nas, ale godzinkę dziennie – czasem raz na 2-3 dni – pchała sobie do przodu również swój produkt elektroniczny. Też swojego e-booka. Tak się złożyło, bo to chyba najłatwiej zawsze o tym powiedzieć. Jest nawet na stronie Wirtualnego Coworkingu rozmowa z nią. Ona mówi, że udało jej się go domknąć w 3 miesiące, mimo że wcześniej przez pół roku nie potrafiła go napisać, miała tylko wstęp. Naprawdę jeśli dobrze się wykorzysta tą siłę, jeśli się wejdzie w tą społeczność, a przede wszystkim jeśli się trochę pogodzi z tym, że jak nie mamy czasu, nie mamy siły, to lepiej jest przez godzinkę podziałać – nawet jeśli przez tą godzinę pisząc coś napiszemy pół strony, ale będziemy to robić bardzo regularnie i z innymi. Lepiej to zrobić w ten sposób niż czekać na idealny moment, kiedy będziemy mieć 4 godziny, żeby popracować nad czymś, co jest dla nas ważne. Naprawdę można realizować swoje wymarzone rzeczy bardzo, bardzo szybko.

Te 4 godziny obawiam się, że mogą się nigdy nie wydarzyć w niektórych przypadkach.

Nigdy się nie wydarzą.

Czekanie na właściwy moment – co to jest właściwy moment? Kiedy jest ten właściwy moment?

Dokładnie.

Nie wiem, czy to gdzieś było napisane, ale mam to w głowie ze swojego doświadczenia, że ta chęć do dalszego działania pojawia się w trakcie.

Oj tak.

Musimy zacząć, żeby to się mogło zacząć dalej dziać i rozwijać. Zaczynając i robiąc rzeczy, my wtedy budujemy sobie to poczucie skuteczności i to poczucie: dobra, to ja jednak jestem w stanie to zrobić, to to ma sens. Dobra, to jadę dalej. To jest efekt kuli śnieżnej. Czasami na początku spadło ci pięć płatków, a potem sklejasz, sklejasz, sklejasz i leci dalej. Czy ta rozmowa z Olą Wojciechowską jest dostępna publicznie?

Tak. Ona jest na stronie Wirtualnego Coworkingu. Jak zjedziecie na sam dół, tam są opinie o Wirtualnym Coworkingu, jest cała rozmowa z Olą. Ola opowiada właśnie o tym, jak można korzystać z wiedzy, systemu nie zawsze przychodząc na spotkania. Chociaż na szczęście Ola nawróciła się na wspólną pracę i teraz pracuje z nami stale.

Motywacja wewnętrzna a zewnętrzne – różne zastosowania

Ja sobie chętnie tę rozmowę przesłucham, bo nie znałam tej historii. Z Anetą kojarzyłam, ale z Olą nie. Tak po prostu dla własnej inspiracji. Oczywiście link, o którym mówi Natalia, damy w notatkach do tego odcinka. Zastanawiasz się, jak ty stosujesz oba typy motywacji, o których dzisiaj rozmawialiśmy – wewnętrzną i zewnętrzną? Rozumiem, że pewnie nie będziesz tak do końca rozdzielała tego, bo tak jak mówiłyśmy, jedna z drugą nie do końca istnieją osobno. [śmiech] One się zazębiają. Jak to u Ciebie wygląda?

Już mówiłam, że jestem typem zobligowanym, więc mam bardzo dużo przykładów, które pokazują, że stosuję bardzo często motywację zewnętrzną. Ale ta motywacja zewnętrzna wynika z wewnętrznej. Zawsze powtarzam i to nie jest żadna tajemnica, że wszystkie rzeczy, które ogłaszam, wszystkie daty, które ogłaszam oznaczają, że w momencie ogłoszenia mam nic albo bardzo mało. Bardzo, bardzo dawno temu miałam taki szaleńczy pomysł, żeby zrobić 50 webinarów tydzień w tydzień. Półtorej roku zajęło mi dojście do pięćdziesięciu, bo oczywiście tydzień w tydzień się nie da. Ale ogłaszając, że je zrobię nie miałam pomysłu na wszystkie pięćdziesiąt. Nie wiedziałam, jak to zrobię. Wiedziałam, że chcę nauczyć się robić dobre webinary i w ten sposób chcę szerzyć wiedzę i zdobywać nowych czytelników, nowych obserwujących. Każdy nowy webinar to było nowe wyzwanie, ale też nowe zobowiązanie. Każdy nowy temat webinaru był ogłaszany wiedząc o tym, co mniej więcej chcę powiedzieć, ale bez jakichś szczegółów, jak to dokładnie będzie wyglądać. Dokładnie tak samo wszystko wygląda z moimi produktami, z moimi różnymi inicjatywami. Wiem, że jeśli nie zobowiąże się zewnętrznie, to będę to zawsze odkładać, bo zakopię się w jakichś bieżączkach i rzeczach, które zawsze się wydają ważniejsze, a wcale nie są. Bardzo często robię tak z rzeczami, których się trochę obawiam. Wiem, że jeśli wyrzucę je na zewnątrz, to jest mi trudniej jako typowi zobligowanemu powiedzieć, że tego nie zrobię albo że przełożę. Czy to jest najlepsza metoda działania? Pewnie nie. Na mnie bardzo dobrze działa i bardzo fajnie mi się z tym pracuje. Oczywiście, jeśli chodzi o zewnętrzne rzeczy, wykorzystuję Wirtualny Coworking. To dla mnie jest zawsze takie koło ratunkowe, kiedy bardzo nie chce mi się pracować i kiedy chcę coś zrobić bardzo szybko. Wtedy wejście na godzinę, zadeklarowanie, że chcę zrobić coś konkretnego bardzo pomaga mi spiąć tyłek i po prostu to zrobić zamiast rozlewać to na cały dzień pomiędzy zmywaniem naczyń, oglądaniem Fejsa, słuchaniem podcastów itd. Ale to wszystko bardzo głęboko wynika z mojej motywacji wewnętrznej, z moich wartości. Z moich wartości uczenia się, uczenia innych, z mojej bardzo głęboko zakorzenionej wartości wolności. Ja jestem takim trochę rebelem. Nie w tej klasyfikacji Gretchen, że nie jestem zmotywowana ani wewnętrznie ani zewnętrznie, ale mam taką bardzo dużą potrzebę robienia rzeczy po swojemu, robienia rzeczy samodzielnie i robienia rzeczy tych, które lubię. To mi daje prowadzenie własnego biznesu. Jest to we mnie tak mocno silne i tak mocno nie działało to na etacie, że to dążenie, żeby robić po swojemu, tak jak chcę, dopasowane do mnie ciągnie wszystkie rzeczy, które motywują mnie zewnętrznie.

Teraz jak słuchacze i słuchaczki nas słuchają – wyobrażam sobie, że w głowach może się pojawić myśl: to ja bym sobie obczaiła ten Coworking. Pytanie jest – czy w tym roku będą drzwi otwarte?

A będą. Będą drzwi otwarte. Drzwi otwarte będą od 26 września. Będzie można sobie zerknąć. Najpierw będzie można sobie przez tydzień zerknąć w takim modelu prowadzonym. Będzie można wycisnąć wszystkie soki z tych 5 dni, czyli przyjść, zadeklarować się na cały tydzień, co się będzie działo. Spróbować trochę zrobić mikro-projekcik przez te 5 dni, zadeklarować co to będzie. A na koniec, w piątek się z tego rozliczyć i poświętować razem – mam nadzieję – zrealizowanie jakiejś rzeczy, która była długo odkładana, a w trakcie popracować z nami. A w drugim tygodniu do czwartku, czyli do 6 października będzie można sobie w tzw. freestylowym stylu po prostu przyjść i popracować z coworkowiczami, którzy są teraz i z osobami, które się na pewno pojawią, bo zawsze na drzwiach otwartych tak się dzieje. Zobaczyć, czy w ogóle sam styl pracy, bez ułożonego tygodnia, bez dodatkowych aktywności, które oczywiście też są bardzo ważne, czy to w ogóle nam działa. Czy wytrzyma nam komputer Discorda, czy mamy słuchawki, czy się dobrze z tym czujemy. Jak najbardziej rozumiem, że to jest bardzo specyficzny styl pracy. Dlatego zawsze otwieramy na chwilkę coworking dla wszystkich, żeby zobaczyć, czy to jest coś dla Was.

Swoją drogą – jakby ktoś się zdecydował skorzystać z dni otwartych, ale trochę by to obciążało komputer, to ja kiedyś obczajałam, jak to zrobić, żeby Discord tak nie obciążał. [śmiech] Jeśli znajdę ten artykuł i ten sposób, to Wam wkleję w notatkach, bo czemu się nie podzielić? Ja też byłam na dniach otwartych. Wiadomo, Torkowska musi przetestować zanim weźmie, jeśli jest opcja – widzę, że ta koncepcja trochę ewoluowała i teraz jest szersza niż była kiedyś. Czy się mylę? Czy ja zgapiłam i przyszłam na koniec kiedyś?

Były różne opcje. Testujemy różne opcje. Są osoby, które decydują się za którymś podejściem, co jest absolutnie naturalne, ja to jak najbardziej rozumiem. Było bardzo dużo różnych opcji. Była opcja, w której było bardzo dużo spotkań i bardzo dużo aktywności, która była obciążająca dla nas i dla osób, które brały udział. Ja bardzo chciałabym pokazać, że Wirtualny Coworking jest dokładnie takim samym narzędziem, jak każde inne narzędzie, które mamy w pracy i ono nie ma służyć przeszkadzaniu nam w pracy, tylko pomaganiu nam w pracy. Jak na Drzwiach Otwartych jest bardzo dużo różnych aktywności, mamy jakieś burze mózgów, mastermindy, networkingi, to może powstać takie wrażenie, że robię wszystko, aby odciągać Was od pracy, a tak nie jest. Były też takie drzwi otwarte trochę spokojniejsze. Ostatnio były drzwi otwarte z pracą w bootcampie, czyli w takim darmowym wyzwaniu. A teraz mamy jeszcze trochę inną wersję, czyli taką wersję, w której pokażemy sam proces pracy w Wirtualnym Coworkingu w pierwszym tygodniu, a w drugim już zupełnie na chillu, bez specjalnych, dodatkowych wydarzeń będzie można na zaplanowane oficjalne prowadzone, ale też na nieoficjalne spotkania fokusowe przyjść i ten core Wirtualnego Coworkingu przetestować. Ja bardzo mocno wierzę, że jak ktoś złapie core, jak poczuje, że to jest praca dla niego i zobaczy, ile fajnej pracy może pójść do przodu, to później będzie mam nadzieję z rozwagą korzystał z dodatkowych rzeczy, które w Coworkingu są. Mamy przecież warsztaty, mamy bazę wiedzy, szablony. Mamy też wspólne wyzwania. Jeśli ktoś lubi tą pracę w grupie, to można razem wyrabiać kroki, jak ostatnio. Można się deklarować na jakieś cele na 90 dni. Jest dużo dodatkowych rzeczy, ale myślę, że ten vibe wspólnej pracy to jest coś, co trzeba złapać przede wszystkim i to właśnie na drzwiach otwartych będzie.

Super! Ja potwierdzam, że jest tam dużo rzeczy. Od razu mówię, że jak ma się ciężki okres w życiu, to można z niczego nie korzystać i tylko na fokusy wchodzić. To jest też jak najbardziej spoko. Nie ma tam żadnego przymusu. Jak są warsztaty na żywo, to jak nie przyjdziesz na żywo, to ci zostają nagrania. Ale nie jest tak, że coś tracisz bezpowrotnie i w ogóle już koniec. Ja bardzo serdecznie Was moje drogie Słuchaczki i moi drodzy Słuchacze zachęcam. Szczególnie, jeśli macie w głowie taką myśl, że ta motywacja wewnętrzna to jest najważniejsza. Tak jak ja kiedyś miałam. Ona jest mega ważna i bez niej może być ciężko działać. Chociaż są takie typy, które i tej nie mają. [śmiech] Tak jak Natalia powiedziała. Ja bardzo serdecznie Was zachęcam do tego, żeby dać szansę też innym metodom, innym podejściom. Tak jak w tym podcaście – on też trochę temu służy, żeby kwestionować te różne wskazówki, które nam życie albo ludzie podrzucają albo te wskazówki czy te sposoby działania, w których my zostaliśmy osadzeni już jako dzieci, młodzi dorośli albo dorośli. To, żeby je kwestionować i testować te nowe rzeczy. Nigdy nie wiemy, czy ta nowa rzecz, do której podchodzimy z takim lekkim dystansem, z taką nitką niepewności nie wiemy, czy to nie siądzie i nie okaże się absolutnie rewolucyjne. Ja bardzo doceniłam, szczególnie na bazie Coworkingu, udział motywacji zewnętrznej w pracy codziennej. Zachęcam Was do skorzystania z drzwi otwartych i zobaczenia, czy to coś dla Was. Jeśli z jakiegoś powodu Wirtualny Coworking Wam nie leży – chociaż jak tam wejdziecie, to ciężko mi będzie w to uwierzyć. [śmiech] Ale załóżmy. Zgodnie z ideą wolności, która mi jest bliska możecie się zgadać z jakimiś ludźmi, których macie w swoim otoczeniu albo sobie znaleźć jakich ludzi i na takiej zasadzie spróbować. Po prostu dać szansę też innemu sposobowi działania. Jeśli słuchacie tego odcinka mniej więcej w okresie premiery, to prawdopodobnie możecie się załapać jeszcze na drzwi otwarte. Ale jeśli słuchacie później, to i tak wejdźcie na stronę Wirtualnego Coworkingu i możecie się zapisać na listę oczekujących. Natalia, czy Ty wiesz, czy w kolejnych edycjach będą dni otwarte? Ale chyba to jest podejście, które się całkiem sprawdza?

Tak.

Książkowe polecenia Natalii

To pewnie będą. Możecie się wtedy załapać na kolejne drzwi otwarte, na kolejne edycje. Myślę, że warto to zrobić, jeśli wam zaświtała teraz w głowie myśl, że to może być co najmniej ciekawe. To warto nie odkładać tego, tylko od razu sobie to zrobić, żeby potem dostać to przypomnienie, bo dlaczego z tego nie skorzystać? Czy masz Natalia jakieś materiały, książki właśnie w tematyce motywacji wewnętrznej i zewnętrznej? Jakaś dodatkowa lektura? Gdyby ktoś po prostu był zainteresowany tym tematem albo chciałby go sobie poszerzyć jeszcze o jakieś inne spojrzenie. Czy masz coś takiego ciekawego?

Wspominałyśmy o Jadzi Korzeniewskiej – Jadzia napisała książkę „Motywacja bez zadyszki”. To jest bardzo dobry wstęp do motywacji. To jest cienka książka. Jest tam bardzo dużo podejść dotyczących motywacji, więc można się poduczyć trochę. Jadzia mówi o tym, że warto poznać swój styl działania i spróbować zmierzyć się z którymś z testów osobowości, bo wtedy jest nam łatwiej. Ma takie podejście, które pewnie jest nam obu bliskie, czyli takie podejście, że trzeba naprawdę siebie zrozumieć, żeby się nie cisnąć, żeby zajrzeć bardzo głęboko w swoje wartości i dopiero z nich wyprowadzać motywację, a nie narzucać sobie motywację. Nie mówię o motywacji zewnętrznej, tylko o takiej narzuconej, bo ktoś coś kiedyś i ja muszę tak samo. Taka motywacja, która może być motywacją wewnętrzną, ale tak naprawdę jest pożyczona od kogoś innego, bo wydaje nam się, że tak powinniśmy zrobić. Na 100% książką, którą polecam, a trochę nie – jak to z amerykańskimi podręcznikami jest książka „Mit motywacji”. Nie pomnę teraz autora, książka ma marchewkę na okładce. Pół tej książki jest bardzo fajna. Jest zresztą napisana bardzo lekkim językiem. Człowiek, który ją pisał chyba ma zacięcie copywriterskie, więc ją się naprawdę bardzo fajnie czyta. Pierwsza część jest o tym, czy na pewno motywacja, jak to wszystko zmienić, co jest ważniejsze od motywacji. Motywacja jest bardzo ważna długofalowo i tak głęboko, ale jak siadamy do pracy i nam się nie chce, to nie polegamy na motywacji. Są inne mechanizmy, na których możemy polegać. Jest oczywiście książka „Drive” – też nie pomnę autora, ale na pewno będziesz linkować, która też mówi o motywacji. To jest chyba jedna z najlepszych książek o motywacji jaką czytałam. Tak bardzo kompleksowo opowiada o różnych mechanizmach, które nami kierują. Wydaje mi się, że to jest najważniejsze – jak my rozumiemy, w jaki sposób pewne rzeczy się dzieją, to jest nam je łatwiej zidentyfikować w życiu codziennym i zareagować. Zobaczyć, dlaczego coś tu nie działa, jak coś zmienić, co mnie motywuje, co mnie zapala do robienia rzeczy, a co odrzuca od robienia rzeczy, czyli tak naprawdę to wszystko, o czym rozmawiałyśmy przez cały podcast.

Faktycznie, jest spójne to podejście z tym nieciśnięciem się. Nawet jeden z ostatnich odcinków nagrałam o tym, jak paradoksalnie obniżanie poprzeczki pomaga nam czasami osiągać więcej.

Obniżanie poprzeczki to jest mój ukochany sposób na wszystko.

Małe kroki to też jest obniżanie poprzeczki.

Tak.

Tego punktu wejścia, progu do przeskoczenia.

Ja jestem osobą, która kocha ustalać małe cele. Mnie motywacja odpala się dopiero, kiedy mam 100%. To też pewnie jest kontrintuicyjne, ale ja bardzo lubię o tym mówić, żeby pokazywać, że naprawdę nie trzeba próbować być najlepszą wersją siebie, żeby osiągać. Ja bardzo dobrze wiem, że mnie nie motywuje wysiłek, tylko motywuje mnie, jak coś jest łatwe. Dlatego jak ustalam sobie jakiekolwiek cele, które mogę policzyć, to robię je nisko. Jak je osiągnę, to mi się dopiero odpala. Odpala mi się wykręcanie 200%, 300% normy. Tu sobie mogę już kręcić do tego stopnia, że staram się ustalić wersję max, żeby nie kręcić w nieskończoność. Jest taka wersja, która dla niektórych jest normalnym wynikiem to dla mnie jest bazowa. Zazwyczaj uznaję, że jak tylko tyle osiągnę to jest okej, co się nigdy nie zdarza. Oczywiście jadę do tych 100%, a potem robię wielokrotności. Też ustalam na przykład, że 100% jest okej, ale nie więcej niż 300%. Tak mnie to zapala i cieszy, że mam tendencję do tego, żeby wykręcać w nieskończoność. Kocham takie rzeczy. Jest taka książka „Mininawyki”, którą też bardzo serdecznie polecam. Książka, która mówi, że jak chcesz robić 100 pompek dziennie, to wyznacz sobie za każdym razem, że zrobisz jedną. To naprawdę wystarczy. Małe kroki to jedno, ale jestem absolutnie adwokatką podejścia obniżania poprzeczki. Kocham! Jak jest 100%, to ja się dopiero rozkręcam.

Czy to znaczy, że w metodyce OKR-ów (Objectives Key Results) – dam link do naprawdę świetnej rozmowy w Małej Wielkiej Firmie, najnowszej Natalii właśnie na temat OKR-ów. Super rozmowa. Czy to znaczy, że w OKR-ach też sobie dajesz niższe i potem masz sto ileś procent?

Oczywiście! Ja nawet u Marka chyba o tym mówiłam, że jak coś jest dla mnie super ważne to dokładnie tak robię. Mimo że w metodologii OKR i w całym ustalaniu super ambitnych celów jest tak, że powinno się osiągać cele na 70%. To jest taka metoda Google’a, który bardzo mocno stosuje OKR-y. Który mówi, że jak cel jest zrobiony na 100% to znaczy, że był za łatwy, że cele się powinno osiągać na 70%. Tylko że jak ja osiągam cele na 70%, to do tych 70% jest mi bardzo źle w życiu i w ogóle mnie to nie motywuje, bo widzę, że idzie wolno. Bardzo często na początku nie wiedząc na ile mnie stać przez te 3 miesiące, bo OKR-y ustala się na 3 miesiące. Na początku bardzo często ustalałam albo za wysokie, albo za niskie. Potem się okazało, że jak ustalam za niskie, to moja motywacja jest dużo, dużo większa. Dlatego stosuję to podejście zawsze – czy ustalam cele finansowe dla firmy, czy ustalam cele zasięgowe dla rzeczy, które robię czy jakiekolwiek inne cele. Również w OKR-ach, jak jest 110, 120, 150% to jest dla mnie najlepsza rzecz na świecie. Wtedy ta część po 100% to jest część, w której się zawsze najlepiej czuję. Tak mam. Nie walczę z tym. Nie jest to może najpiękniejsza rzecz na świecie w branży rozwoju osobistego, gdzie zawsze trzeba stawiać sobie wysokie poprzeczki. Ja lubię poprzeczkę nisko, ale to pomaga mi robić rzeczy, które chcę robić i to jest najważniejsze.

No i bardzo dobrze. To jest podejście, które ja lubię. Tu przy okazji macie dowód – co prawda anegdotyczny, ale jednak, ja myślę, że wartościowy – że czasami to mega ambitne walenie sobie tych celów i windowanie tej poprzeczki może być bez sensu. Jak ja myślę sobie o tym, że ten paradoks powinnam osiągać na 70%, że powinnam go sobie tak wyśrubowanego ustalić, że mam osiągnąć 70% i to będzie dobrze, to tak sobie myślę: kurde, mam niedosyt. Od samego myślenia o tym. Jest to takie troszeczkę meh.

Tak.

Pytanie do Was – jak Wy jako słuchacze, słuchaczki do tego podchodzicie? Pewnie tak długo, dopóki sam człowiek sobie na sobie nie sprawdzi, co na nas lepiej działa, to nie przekonamy się. Musimy mieć porównanie. A propos tych książek – Jadzi książka czeka na półce, więc dobrze wiedzieć, że warto ją przerzucić sobie trochę wyżej. „Drive” potwierdzam – przeczytałam połowę. Mega ciekawe spojrzenie. Szczególnie mam wrażenie, kiedy się ludzi zatrudnia, z ludźmi się pracuje. Takie odniosłam wrażenie po tej połówce, że to jest bardzo przydatne, jeśli się w tym obszarze człowiek porusza. Natalio, bardzo serdecznie Ci dziękuję za rozmowę! Mam nadzieję, że nasi słuchacze i słuchaczki mogli trochę inaczej spojrzeć na temat motywacji wewnętrznej i zewnętrznej i co z tym można zrobić, jak to można wykorzystać na swoją korzyść. Bardzo Ci dziękuję!

Też bardzo dziękuję za ugoszczenie w podcaście i za bardzo fajną rozmowę!

Dziękuję! Mam nadzieję, że do usłyszenia!

Do usłyszenia!

Jeśli podoba Ci się ten odcinek – dołącz koniecznie do osób czytających mój newsletter i odbierz dostęp do materiałów dodatkowych ?


Zdjęcie: własne


Niektóre linki na stronie mogą być afiliacyjne. Jeśli wejdziesz przez taki link na stronę sprzedawcy i dokonasz zakupu otrzymam gratyfikację (nie wpływa to na cenę dla Ciebie). W ten sposób wspierasz moją pracę. Dziękuję!

Przeczytaj też

Zostaw komentarz

Strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies. Ok, lubię ciasteczka Czytaj więcej