Monika Torkowska Ania Ulanicka okładka

O odrzucaniu nieistotnego, aby zrobić przestrzeń na to, co naprawdę chcesz robić | Ania Ulanicka [#037]

przez Monika Torkowska
Czas czytania: 44 min

Rozsądna produktywność to nie tylko robienie właściwych rzeczy we właściwym czasie. To częściej wybór co odpuścić. Nie wszystko w życiu jest tak samo ważne, a uczy się nas przecież, że rezygnacja z czegoś to porażka. W dzisiejszym odcinku rozmawiam właśnie o odpuszczaniu. O odrzucaniu nieistotnego, aby zrobić w naszym życiu przestrzeń na to, co naprawdę chcemy robić.

Zapisz się: Spotify | Apple Podcasts | Google Podcasts | YouTube | RSS | wszystkie platformy

Wymienione w tym odcinku

Warto sprawdzić

Podkast do czytania

Do rozmowy zaprosiłam wyjątkową rozmówczynię. Po skończeniu studiów architektonicznych i pracy jako architektka stworzyła swoją własną markę. Od tamtej pory pracuje jako fotografka, producentka sesji zdjęciowych, twórczyni estetycznych treści na własnym blogu i podcasterka. Ważne jest dla niej życie w zgodzie z własnymi wartościami. Jest estetką, miłośniczką długich spacerów i podobnie jak ja – lubi celebrację przy dobrym jedzeniu. O tym, jak odpuszczać kiedy warto będę rozmawiała z Anią Ulanicką. Zapraszam!


Zanim przejdziemy do rozmowy, krótkie ogłoszenie. Przypominam, że otwarte są już zapisy na listę osób zainteresowanych kursem skupienia i eliminowania rozproszeń na monikatorkowska.com/skupienie-zapis. Jeśli to jest coś interesujące dla Ciebie, to koniecznie dołącz do listy zainteresowanych, bo do tych osób będzie wysyłana specjalna oferta w przedsprzedaży.


Monika Torkowska: Cześć Ania!

Ania Ulanicka: Cześć!

Bardzo się cieszę, że możemy porozmawiać w moim podcaście. Szczególnie że dzisiaj na tapet bierzemy temat, który jest bliski mojemu sercu, jednocześnie też trochę wymagający. A będziemy mówiły o odrzucaniu tego, co jest nieistotne, żeby stworzyć przestrzeń na to, co tak naprawdę chcemy robić. Z tego co ja wiem i świat też wie, dla Ciebie tą esencją jest fotografia. Na początek pytanie trochę może rozruchowe – co Cię kręci w fotografii?

Na początek chciałabym powiedzieć, że bardzo dziękuję za zaproszenie. Temat, do którego mnie zaprosiłaś był bardzo kręcący, bardzo na czasie. Przynajmniej u mnie. Myślę, że wyjdzie z tego fajna, ciekawa, inspirująca rozmowa. Co mnie kręci w fotografii? To jest takie pytanie, które ja sobie chyba zadaję od zawsze. Dzisiaj czy wczoraj miałam taką myśl, wieczorem nad czymś rozkminiałam i miałam taki przebłysk w głowie: kurde, ja cały czas mam co robić. Cały czas mi przychodzą do głowy jakieś nowe projekty. Przyszły mi do głowy jakieś sesje sprzed 2-3 lat, które były świetne i widzę, jak ja się bardzo rozwinęłam. Myślę sobie: kurde, jeśli ja przez te 2-3 lata się tak rozwinęłam, to co ja zrobię za 2-3 lata od dzisiaj, skoro dzisiaj te zdjęcia, które robię, to już myślę sobie: matko, WOW, to jest tak świetne. Ja się tym jaram. Co ja zrobię za 10 lat? Co ja zrobię za 20 lat? To była taka myśl przy której miałam dreszcz. To jest strasznie atrakcyjne dla mnie. Ja widzę tą fotografię jako taką nieskończoną możliwość mojego rozwoju. Tak bym powiedziała. Dla mnie to jest tak jeszcze nieodkryte. Ja cały czas mam wrażenie, że ja jestem przedszkolakiem w tym temacie, że ja jestem dopiero na początku, że ja dopiero się wszystkiego uczę. Rok temu nie wiedziałam czegoś tam. Dzisiaj oglądam czyjąś sesję na stories czy gdziekolwiek i mówię: wow, przecież to tak też można zrobić. Z jednej strony czuję, że jestem ekspertką w tym temacie i naprawdę wiele fajnych rzeczy potrafię w fotografii zrobić. Z drugiej strony mam wrażenie, że to, co ja wiem to jest jakieś 3% czy 5% i tak naprawdę cała fotografia jest dopiero przede mną do odkrycia i ja się tym jaram. Jak oglądam zdjęcia starszych fotografów, to mówię: kurde, ja też taka będę. [śmiech] Ja też będę jak Annie Leibovitz w wieku siedemdziesięciu paru lat biegać z aparatem i nadal się tym jarać. To jest chyba coś takiego, co czuję, że trafiłam na taki temat, który mnie nie nudzi. Może mi się zmienić wystrój w mieszkaniu, jakiś temat. Ostatnio odcięłam parę projektów, bo nasyciłam się nimi już dosłownie po chwili. A to jest dla mnie tak atrakcyjne, to jest tak ciekawe, tak nęcące, że potrafi mnie zatrzymać na dużo dłużej. To jest chyba właśnie taka najważniejsza cecha, jeśli chodzi o fotografię.

Czy zawsze tak było, że fotografia była czymś, co tak bardzo Cię pochłania? Kojarzę, że Twoja ścieżka zawodowa wcześniej wyglądała trochę inaczej.

Z dzisiejszej perspektywy mogę odpowiedzieć: tak, to była zawsze rzecz, która mnie pochłaniała. Ale kiedy miałam 12 czy 15 lat i malowałyśmy z siostrą oczy brokatem i robiłyśmy sesje zdjęciowe w jakichś trawach [śmiech], to ja nie patrzyłam na to w ten sposób, w jaki patrzę dzisiaj. To dla mnie była rzecz, którą robiłam jak skończyłam odrabiać lekcje albo gdzieś poszłam i coś robiłam szalonego. Nie wiem, czy to było wtedy szalone, bo nie byłam żadną wielką artystką. Będąc młodsza znałam osoby, które faktycznie się tym jarały i były na wyższym poziomie niż ja. W takim sensie, że miały jakieś projekty, które chcą robić, jakoś się realizowały. Ja trochę miałam kompleksy, że nie wiem tyle, co oni. Tak jak dzisiaj na to patrzę, to to zawsze był taki temat, w którym ja się zatracałam. W wakacje miałam projekt, że przeczytam cały portal „Szeroki kadr”, w którym było opisane – chyba nadal to istnieje – jakieś podstawy fotografii. Ja faktycznie to zrobiłam. Ja przeczytałam wszystkie artykuły, bo mi to dawało radość. Fotografowałam jakieś dzbanki na parapecie, żeby nauczyć się ustawień swojego aparatu. Ja tego nie łączyłam, że to może być zawód. Ja o tym zawsze mówiłam, że jakoś tak nie połączyłam. To były oddzielne tory. Ścieżka zawodowa to było jedno i tu trzeba być poważnym człowiekiem, lekarzem lub architektem. Ja akurat brałam to drugie. A fotografia to było właśnie takie robienie zdjęć dzbankom [śmiech] na parapecie albo jakieś inne głupoty. Ja pochodzę z super małej miejscowości. To jest wieś na sto domów na Podlasiu. Myślę, że miałam ogromne szczęście, że rodzice zadbali o to, żebym uczyła się tańczyć, była w jakimś zespole pieśni i tańca, pozdrawiam [śmiech]. Żebym skończyła szkołę muzyczną itd. To były jedyne możliwości. Ja nie miałam opcji pójścia na jakieś studia fotograficzne. Trochę nie miałam jak wpaść w tą ścieżkę. Może inne zajęcia związane ze sztuką, plastyką czy fotografią. Ja miałam taką ścieżkę, że ja nawet nie wpadłam na to, żeby pójść na artystyczne studia, na ASP. Raczej bym nie czuła się jako ktoś na ASP. Czy na jakąś filmówkę, cokolwiek. Ja trochę szłam obok. Dopiero na studiach dowiedziałam się, że są takie możliwości, że można inaczej o tej fotografii pomyśleć. Tak jak dzisiaj patrzę – ja się zawsze tym jarałam. Ale rozsądek prowadził mnie gdzieś indziej.

Ja tak bardzo kiwałam w tle głową. [śmiech] Bardzo się utożsamiam – trochę niestety, trochę może stety – z tym co mówisz, bo też tak miałam. Tym, w jaki sposób głównie zarabiam na życie jest programowanie. Te komputery, tak jak Tobie ten aparat towarzyszył mi od kiedy pamiętam. Ale no właśnie, też byłam w małej miejscowości. To, co powiedziałaś – nie było nawet połączenia w mojej głowie, że takie coś może zadziałać jako sposób na życie.

A jeszcze pewnie mama mówiła: odejdź od tego komputera. [śmiech]

Tak. Że lekarski i inne takie. [śmiech] Bardzo się cieszę, że to zeszło u Ciebie w takim kierunku, że teraz zarabiasz na tym, co kochasz, co jest Twoją pasją – można tak powiedzieć?

Można. Chociaż jestem w tym zarabianiu na tym, co się kocha trochę ostrożna.

Chciałam przejść do tematu zmian w Twoim życiu w 2022 roku. Pojawiła się beza, o której rozmawiałyśmy przez momencik przed nagraniem. W październiku była przeprowadzka. To nie są jedyne zmiany, które były w tym roku. Jak to z Twojej perspektywy wygląda? Nawiązuję do tego, co się u Ciebie zaczęło dziać w czerwcu.

Tak, ten rok to jest rok wielu zmian. Tak jak powiedziałaś – zarabiam na tym, co lubię. Ja bym powiedziała, że zarabiam na tym, co lubię. Tak, ja kocham fotografować. Ale to, co robię w swojej pracy zawodowej to nie jest w 100%… Trzeba pamiętać, że praca to jest praca dla klientów. Robimy jakieś projekty komercyjne i na przykład jeśli ja chcę w 100% być niezależna i żeby nikt nie mówił o efekcie, jaki chcę uzyskać, to ja prawdopodobnie zrobię personalny projekt i zrobię z tego wystawę na przykład. Dlatego ja nie lubię tego „Rób to, co kochasz i nie przepracujesz bla bla bla”, a później siedzisz i poprawiasz jakieś pierdoły w sklepie. [śmiech] Albo robisz księgowość. Ja nie lubię tego takiego romantyzowania. Uważam, że zarabianie na czymś to jest po prostu stanie na dwóch nogach – na twórczej i na biznesowej. Trzeba mieć te dwie nogi, na jednej ciężko. Jak patrzę teraz na te swoje 5 lat prowadzenia firmy to to są meandry. Krążenie z prawej na lewą i tysiąc pięćset różnych rzeczy. Mam trochę wrażenie, że ten rok był czyszczeniem tematów. Ja tego sama nie zapoczątkowałam super świadomie – dobra, to teraz sobie wezmę notes i pomyślę przy czym chcę zostać. Powiedzmy że przez pierwszy rok-dwa rozwijałam firmę, więc było dużo pracy. Wiadomo, to jest raczej normalne. Przez kolejne 2 lata można byłoby powiedzieć, że ja tak łapałam dużo projektów i budowałam swoją stabilizację itd. Później w pewnym momencie doszłam do wniosku, że ja po kilku latach prowadzenia własnej działalności czuję się dokładnie tak samo zmęczona jak na początku. Może trochę mniej. Kiedyś myślałam: okej, może ja się martwię tym, że nie zarobię. To wiadomo, to jest normalne, to trzeba pocisnąć. Może czuję się średnio bezpiecznie z tą swoją marką, bo jeszcze nie jest taka ustabilizowana. Zobaczyłam, że z czasem kiedy moja marka była coraz bardziej stabilna, zarabiałam coraz lepiej i moje myśli w głowie totalnie się nie zmieniły. Tam było cały czas to samo, że zaraz coś się wydarzy i to wszystko padnie albo przestanę zarabiać. Ja cały czas miałam w głowie taką wizję, że nagle będzie jakaś gruba krecha, która runie na moją markę i to będzie koniec. Coś się stanie, że moja marka spadnie z jakiegoś klifu i się rozpadnie i nic już za tym więcej nie będzie, co jest oczywiście abstrakcyjne. To nie ma tak, że to się skończy nagle. [śmiech] Absolutnie nie ma takiej opcji. Ja cały czas byłam zmęczona i zestresowana. Tego wszystkiego było za dużo. Taka moja myśl przewodnia wszystkiego, co ja robiłam wcześniej – to, że ja nie zdążę. Ja nie zdążę tego zrobić, ja mam za dużo, jeszcze to. Ja się tak cały czas czułam, że mnie coś pogania, że ja muszę jeszcze szybciej, że tego jest wszystkiego za dużo, że ja nie wiem, gdzie mam to wcisnąć. Wcześniej byłam w psychoterapii, która dotyczyła życia, lifestylu, układania relacji. W pewnym momencie dotarłyśmy do tego momentu, w którym ja zaczęłam mówić o pracy, że ja sobie nie radzę z pracą, że tego jest za dużo. Z zewnątrz oczywiście to wygląda super, tak jak na całym Instagramie, że masz fajną markę, zarabiasz, robisz to, co kochasz, siedzisz sobie w domku, coś tam klikasz i robisz super fajne sesje. A ja w środku byłam rozdygotana, zrozpaczona czasami, sfrustrowana. Ciągle zła. Może nie, że się kłóciłam ze wszystkimi, ale odburkiwałam. Totalnie czułam, że jest strasznie dużo irytacji i frustracji związanej u mnie z pracą. Rozmawiając na sesjach z moją psychoterapeutką doszłyśmy do wniosku, że może w tym momencie pomoże mi coach, który mógłby mi pomóc to wszystko poukładać. To już nie jest stricte na terapię, bo ja wiem skąd się to bierze, ale że potrzebna jest osoba, która mnie przeprowadzi przez proces porządkowania tego. Te nasze spotkania trwały od czerwca do początku października. Przez te kilka miesięcy ja się dowiadywałam na temat swojej pracy i siebie… Może dowiadywałam to też jest złe słowo, bo to nie jest tak, że ja o tym nie wiedziałam. Tylko ktoś mi pomógł wyciągnąć tą moją esencję na wierzch i pokazać kim ja jestem i na jakich nogach ja stoję, czy faktycznie ten pierdyliard projektów, który ja sobie wrzucałam na listę to jest to, czym ja się chcę zajmować. A przede wszystkim, czy ja w ogóle na to mam czas. Ja zwykle do planowania podchodziłam w taki sposób, że ja sobie brałam kartę, ja tam sobie pisałam 358 rzeczy i teraz te wszystkie wspaniałe projekty spróbujmy wcisnąć w kalendarz, który ma 12 miesięcy. [śmiech] Ja za każdym razem, jak widziałam plan na kwartał, to ja siadałam i mówiłam: o ku… Trzeba się wziąć do roboty, bo ja z tym nie zdążę. Ja muszę się zabrać natychmiast, bo ja z tym nie zdążę. Zawsze to wyglądało tak samo. Fantastycznym momentem przełomowym, który był dla mnie jak zdjęcie jakichś klapek z oczu był moment, kiedy coach odwróciła cały ten proces i powiedziała: okej, dobra, to teraz czym ty się chcesz zajmować? Ja mówię, że chcę robić zajebiste zdjęcia. [śmiech] Jeśli czegoś ludziom zazdroszczę, to tego, że robią zajebiste sesje. Mogą robić kursy świata, e-booki świata, presety świata i warsztaty świata – mnie to tak nie rusza jak to, że ktoś robi świetną sesję. Jeśli ja chcę coś robić zajebiście, to to muszą być zdjęcia. Odwróciłyśmy ten proces i zaczęłyśmy wypisywać, co ja potrzebuję robić w ciągu miesiąca, żeby faktycznie te zajebiste sesje robić.Tamwypisałyśmy sobie różne rzeczy. Okazało się, że zostały mi w miesiącu dwa dni wolne na resztę. [śmiech] To było śmieszne z tego względu, że ja zawsze podchodziłam do tego planowania totalnie w odwrotną stronę. Najpierw sobie wrzucałam rzeczy, później próbowałam to upchnąć. Później się okazywało, że ja ze wszystkim nie zdążam, wkurzałam się, byłam niewyspana, przepracowana, zestresowana. Ja w tym roku w sumie jeszcze nie miałam wolnego. [śmiech] Nie licząc tego, jak siedziałam na tyłku przez miesiąc po operacji. Wtedy też oczywiście pisałam bloga, bo ręce mi nie opadły, rączki mam. Chodzić nie mogę, ale coś porobię. Wpadłam w taki kołowrotek. Ja się zastanawiałam, co jest nie tak, ale brakowało mi tej świadomości, żeby spojrzeć na to z drugiej strony i żeby później ktoś ze mną przegadał kwestię, co się stanie, kiedy ja ten plan wprowadzę w życie? Czy ja jestem gotowa na to, że będę miała mniej pracy albo że nie będę już taka zabiegana? Warto wspomnieć, że często takie skłonności ku pracoholizmowi to też jest ucieczka od różnych rzeczy. Kiedy ja jestem zła, smutna, wkurzona, to ja biorę telefon do ręki i ja pracuję. Ktoś może mi powiedzieć: może zostaw ten telefon, może poczytaj. Ja wiem, że ja nie dam rady. Ja musze uciec w pracę, bo ja wtedy nie myślę o tym, co jest dla mnie złe, trudne, ciężkie. Musiałam przejść z nią przez ten proces, ile ja chcę zarobić i co będzie, jeśli zarobię mniej? To jest jeden z moich większych lęków. Ile ja potrzebuję zrobić sesji w miesiącu, żeby się utrzymać? Jakie ja mam faktycznie potrzeby? Co się stanie, jeśli ja będę miała jakiś czas wolny w miesiącu, bo faktycznie nie będę robiła jakichś innych projektów i co ja z tym czasem wolnym w miesiącu zrobię? Ja nie potrafię siedzieć w miejscu na spokojnie. To są różne ciekawe tematy, które trzeba byłoby z kimś przegadać. Prawdopodobnie gdybym ja to robiła sama, to ja bym od tego uciekła, bo byłoby zbyt dużo takich rzeczy, które są niewiadome dla mnie.

Tu było kilka mega ciekawych wątków. Pierwszy, który mnie zaskoczył to jest to, że psychoterapeutka poleciła Ci, żeby skorzystać z coachingu. Że to nie temat na psychoterapię, tylko bardziej na coaching.

Tak.

Zrobiłyście z coachką analizę. Wyszło, że masz dwa dni na to, żeby robić inne projekty, niezwiązane z fotografowaniem. Co wtedy pomyślałaś?

Musiałam spojrzeć w końcu na siebie jako na taką osobę, która nie zajmuje się milionem rzeczy. A ja byłam do tego przyzwyczajona, że ja jestem ciągle zajęta, że moje stories to jest jedno wielkie: mam bardzo dużo pracy i nie wiem z czym zdążę i tutaj są moje fajne projekciki. Nasza kultura bardzo wspiera zajętość. Jest jednak kulturą zapierdolu. Jak oglądasz jakieś storiesy i ci ludzie w kółko powtarzają: o Boże, jestem taka zarobiona, do 21 czy do 22 siedziałam i nie mam czasu na urlop – jeśli masz takie wartości jak ja, że trzeba dużo robić, żeby być czegoś wartą, to będziesz się zastanawiać: jest piętnasta i co? Ja mam skończyć pracę? Przecież jest jeszcze tyle godzin w tym dniu. [śmiech] Dlaczego by nie zrobić czegoś jeszcze? A tym bardziej we własnej marce, we własnym biznesie zawsze jest coś do roboty. Na etacie pewnie też – zawsze można coś jeszcze zrobić.

Lista zadań się nie kończy.

Tak, dokładnie. Tym bardziej się nie kończy, kiedy nie masz limitu. Kiedy cały czas słyszysz o jakichś niesamowitych kampaniach i niesamowitych zarobkach. Dlaczego nie zarobiłaś 10 tysięcy, tylko 5? Dlaczego nie zarobiłaś 50 tysięcy, tylko 30? Dlaczego nie zarobiłaś 100, tylko 50? Tak możesz iść cały czas.

W nieskończoność.

Dokładnie. Ja musiałam sobie bardzo mocno przegadać coś takiego, że ja nie muszę być aż tak bardzo zajęta. Ciekawą rzeczą – ja to cały czas obserwuję i specjalnie cały czas to robię – było wypracowanie różnych rytuałów rano. Jak wychodziłam z psem na spacer, to oczywiście co minutę na zegarek, czy nie za długo już jesteśmy na spacerze, bo miało być 25 minut, a nie 27. Trzy minuty temu już powinnam być w pracy, [śmiech] więc jem śniadanie przy kompie. To było kompulsywne wręcz sprawdzanie wszystkiego, czy ja nie siedzę za krotko w tej pracy. Jak ja nie posiedzę tych 8 godzin w pracy, to ja nie zarobię tyle, co potrzebuję. A w sumie dlaczego mam siedzieć pięć, skoro mogę posiedzieć osiem i zarobić więcej? Przecież zaraz coś spadnie na moją firmę i to się wszystko rozwali. Jedną z rzeczy, które wprowadziłyśmy były wolne środy. Wolny dzień w środku tygodnia. Ja pierwszy raz nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Ja muszę cały czas ze sobą gadać i czuję się taka znerwicowana, dlaczego ja nie jestem w pracy? Przecież ja coś mogę zrobić. Może jednak wymyślę ten nowy produkt. [śmiech] A może coś jeszcze jednak zrobię? [śmiech] Jest cały czas taka negocjacja: okej, ale czy ty faktycznie teraz masz coś nad sobą? Jakiś deadline do jutra? Czy faktycznie musisz to zrobić? Czy to, że 2 dni temu siedziałaś przed kompem do 22, bo się coś wykrzaczyło i trzeba było posiedzieć, to nie jest tak, że sobie to nadrobiłaś i tym bardziej powinnaś w tą stronę powiedzieć? To jest cały czas taka gadka ze sobą i cały czas negocjacje. Ale jeśli ktoś został nauczony od podstawówki, czyli od wieku 6-7 lat tego, że ma być najlepszy, że zawsze można coś więcej i trzeba mieć same piątki i szóstki, bo przecież jak masz czwórkę, a koleżanka ma piątkę to przecież jest skandal.

Czemu cztery, a nie pięć? [śmiech]

A czemu cztery z minusem, a nie cztery. 25 lat takiej praktyki ciężko wyplenić w ciągu miesiąca czy dwóch.

Kiwam głową. Jestem ciekawa, jak w takim razie wyglądają te środy? Poza tym, że negocjujesz i rozmawiasz ze sobą, że dzisiaj jest środa wolna.

Pamiętam jak rozmawiałam ze swoją coach na ten temat. To był sierpień i to było przed 15 sierpnia, który był poniedziałkiem. Poniedziałek jest dla mnie takim dniem na wewnętrzne projekty, na content, na publikację sesji, na przygotowanie jakiejś publikacji itd. Zwykle jeśli bardzo nie muszę, to nie zajmuję się rzeczami tak stricte dla klientów, na przykład obróbką sesji zdjęciowych lub samymi sesjami. Pamiętam, że rozmawiałyśmy o tym, że 15 sierpnia jest w poniedziałek. Poniedziałki bardzo lubię z tego względu, że to jest takie dla mnie, że ja nie muszę z nikim gadać. To nie jest tak, że ja od razu wpadam, czytam maile i 58 próśb i wpadam tak od razu na grubo. Tylko raczej robię swoje rzeczy. Pamiętam, że ta coach do mnie powiedziała: jest ten poniedziałek, ale przecież ty lubisz te poniedziałki, bo to jest taki twój dzień. Jeśli masz ochotę, jeśli cię to kręci, to sobie tego nie odbieraj. To jest fajna rzecz, która do mnie często wraca – jeśli wczoraj miałam akurat ochotę wziąć sobie notes i porozkminiać nowy projekt [śmiech].

Dodajmy, że wczoraj była środa.

Tak. [śmiech] Nowy projekt, który jest trochę starym projektem. Będziecie wiedzieć o co chodzi niedługo. [śmiech] Ja też nie naciskam. Poczułam, że mam jakiś pomysł, więc wzięłam notes i sobie zaczęłam to rozpisywać. Ale uznałam: okej, to jest to, chciałam to w tym tygodniu zrobić, więc super, rozpisałam sobie. Miałam akurat flow, więc zrobiłam to dosyć szybko. A później pomyślałam, że zrobię ciasto, bo dawno nie piekłam. To mnie tak strasznie relaksuje. Miałam naprawdę bardzo ciężkie dwa dni. Obudziłam się w środku nocy, co mi się dawno nie zdarzyło. Nie mogłam zasnąć przez chyba 2-3 godziny. Musiałam wyjechać o siódmej rano na trening. Byłam wypluta. Wstałam i mówię do swojego chłopaka, który akurat siedział naprzeciwko i pracował: wiesz co, to ja idę sobie na dół. A co będziesz robiła? Ciasto zrobię. Ciasto? Ale naprawdę? [śmiech] Ja mówię: tak. Mamy dużo jabłek, to zrobię szarlotkę. [śmiech] To była 12:30-13:00. I faktycznie poszłam zrobić ciasto. [śmiech] To zdziwienie było niesamowite. To było super, bo to jest twórcze. Ja lubię myśleć o takim czasie jako taki czas na uwolnienie swoich myśli. Wtedy przychodzą jakieś fajne pomysły do głowy. Przyszedł mi wtedy pomysł na sesję, którą chcę zrobić sama dla siebie, na którą bardzo dawno nie miałam czasu. Weszłam na Pinteresta popołudniu i w 10 minut zrobił mood board. Kiedy piekło się to ciasto pomyślałam, że przenosiłam sklep i dużo rzeczy trzeba było tam przeklikać. Że sprawdzę maila i odpiszę, jeśli coś się ważnego z tym sklepem dzieje. I tyle. Później poszłam z psem na spacer. Później poczytałam. Ja się czuję tak bardzo dziwnie z tymi środami, które są w środku tygodnia i są takie luźne. Ale też widzę, z jaką radością ja usiadłam dzisiaj do pracy. Mam dużo więcej energii i znowu mam chęć zająć się tymi rzeczami, które mam do zrobienia. Ja wiem, że po takim dniu jestem dużo bardziej efektywna. Ja nie czuję, że muszę wysiedzieć ten czas w pracy, bo muszę wysiedzieć te 8 godzin, bo tak po prostu jest, tylko ja mam ochotę zrobić to, co mam do zrobienia. Robię to szybciej, bo jestem wypoczęta i zregenerowana i tyle. Ważne dla mnie było nauczyć się pracować nad rzeczami, wtedy kiedy mam na to flow, energię i pomysł, bo zrobię to dużo szybciej niż zaplanować sobie na czwartek coś i w czwartek poczuję, że ja nie dam rady tego robić i będę siedziała nad tym 2 dni. Co tak jak wczoraj – rozpisanie czegoś w notesie zajęło mi 40 minut. Gdzie innego dnia mogłabym siedzieć nad tym 4 godziny i bym nie zrobiła. Takie pracowanie ze swoją energią i ze swoim flow, a nie na dupogodzinach.

Super był ten przykład z ciastem. Faktycznie jest coś w tym, że umysł, który jest ciągle czymś zajęty, który ciągle coś przetwarza nie ma w sobie przestrzeni na kreatywne działanie, na kreatywne myślenie, na tworzenie nowych pomysłów. Czymś innym jest: a to ja sobie teraz zaplanuję godziny siedzenia i wymyślania czegoś kreatywnego. A czymś innym jest, kiedy my mamy na przykład to pieczenie ciasta, o którym mówisz i nagle Ci coś przyjdzie do głowy. Zupełnie inny flow pracy.

Tak. Fajnie jest nie podchodzić do tego z nastawieniem, że to ja teraz coś porobię, to mi przyjdzie fajny pomysł. [śmiech]

Nie to miałam na myśli.

Wiem, że nie. To nie jest tak, że za każdym razem się na coś takiego wpadnie. Ja nauczyłam się wyłączać weekend i w ogóle w weekend mi za bardzo już nie wpadają pomysły. [śmiech] Praca nie istnieje wtedy i totalnie zapominam. Poszłam zrobić to ciasto z takim nastawieniem, że ja idę zrobić ciasto, bo chcę ciasto. Jesień równa się szarlotka i cynamon. Nie zrobiłam ciasta i ja się czułam taka biedna, że ja nie mam czasu na takie rzeczy, które kiedyś w domu były świętością, że musi być szarlotka w sobotę popołudniu. A ja w sobotę sprzątam albo lecę gdzieś jeszcze indziej, w niedzielę mam zajęcia z bezą, [śmiech] więc też biegam i rzucam smaczki. Poczułam, że moje życie jest ubogie w takie małe rzeczy, które dla mnie są ogromne ważne, jak zrobienie tego ciasta. Ja się wczoraj czułam jak królowa naprawdę. Ludzie siedzą w jakimś korpo i się męczą w swojej pracy, a ja wyciągam pachnącą cynamonową szalotkę z piekarnika.

I jesteś panią u siebie.

Jestem, naprawdę. Królową na tronie.

Pewnie warto byłoby zahaczyć o to, co tak naprawdę wypadło z Twojej firmy czy z Twojego harmonogramu, że zrobiła się przestrzeń na takie rzeczy? Z czego zrezygnowałaś? Co się okazało, że było może fajne, ale jednak nie doprowadza Cię to tam, gdzie chcesz być?

To był na przykład kurs o rozwijaniu własnej marki, który ja pierwszy raz zrobiłam w ubiegłym roku jakoś w maju. On się przyjął naprawdę fajnie. Mam wiedzę biznesową, marketingową, którą mogę przekazywać kreatywnym osobom. Pamiętam, że najpierw to zrobiłam w postaci paru webinarów na różne tematy – to się przyjęło i sprzedało naprawdę fajnie. Planowałam zrobić kolejną edycję po paru miesiącach. Ale to się tak przedłużało, że kolejna edycja była dopiero w lutym.

Jaki za tym stał proces decyzyjny? Dlaczego stwierdziłaś, że ostatnie te rzeczy muszą wylecieć?

Właśnie na przykład to, że ja drugą edycję zrobiłam w lutym, mimo że planowałam we wrześniu, październiku. Cały czas przesuwałam. Później zrobiłam w lutym – to też było spoko. Ten projekt był fajny, uczestnicy byli naprawdę świetni, byli też zadowoleni. Ja czuję, że miałam fajną wiedzę w tym do przekazania, więc to nie było tak, że ja to robiłam jakoś na siłę. To był duży projekt, który trwał przez kilka miesięcy, który zabierał mi tak dużo przestrzeni w mojej głowie – miałam wrażenie, że połowa moich myśli oscyluje wokół tego, mimo że to nie była absolutnie połowa mojej pracy ani tym bardziej połowa mojego czasu. To było tak obciążające psychicznie przez tą długość, że ja się z tym strasznie męczyłam. Ja planowałam kolejną edycję na jesień tego roku. Już na samą myśl mnie spinało, że Boże, znowu będę się tym stresować i to przeżywać. Pomyślałam: dobra, to może jednak zrobię jakiś indywidualny kurs czy coś takiego, a tą wiedzę zawrę w e-booku. Teoretycznie e-booka miałam sprzedawać chyba w październiku. Na początku października nie miałam nawet słowa napisanego. [śmiech] Chyba taką najważniejszą rzeczą to jest to, że jeśli ja chcę coś zrobić i to lubię, to ja to zrobię. Ale jeżeli coś we mnie nie siedzi, to ja to będę odkładać w nieskończoność. Ta rozpiętość w tych projektach była taką rzeczą, że ja doszłam do wniosku – kurde, skoro ja to tak przesuwam, przekładam i cały czas nie mogę z tym wystartować i to mnie tak strasznie obciąża to to nie jest rzecz, która jest dla mnie. Jeśli to jest tak dużym dla mnie obciążeniem czasowym i psychicznym, to skoro ja sobie wypisałam swoje projekty i zostały mi dwa dni w miesiącu na takie rzeczy, to sorry, ale ja nie będę miała na to czasu. Doszłam do wniosku, że jeśli już, to ja mogę zrobić jakąś rzecz, która będzie krótka, łatwa w zorganizowaniu, nie będzie czymś, co będzie mnie angażowało na jakiś bardzo długi czas, bo to jest dla mnie trudne. Zaczęłam sobie myśleć: kurde, z czym ja w ogóle chcę być kojarzona jako osoba? Ludzie w pewnym momencie zaczęli mnie kojarzyć przez to, że tych projektów było dużo i ja dużo o tym gadałam, bo cały czas coś trzeba było sprzedawać, wprowadzać, robić jakieś kampanie – w pewnym momencie okazało się, że ludzie zaczynają bardziej mnie kojarzyć z marką osobistą niż z fotografią. Ja tak mówię: kurde, laska, gdzieś tu chyba idziesz nie w tą stronę. [śmiech]

To nie jest to, co chciałaś.

Tak. Przyzwyczaiłam się do tego, że ja nie muszę za bardzo pokazywać zdjęć, żeby mieć co robić i mieć zlecenia. To się już cały czas samo kręci. Zaczęłam sobie robić inne rzeczy i nieświadomie zaczęłam przekierowywać uwagę swoich odbiorców, potencjalnych klientów w to, że ja może zmienię kierunek na ścieżkę budowania marki osobistej. Nie chcę, żeby to brzmiało, że trzeba mieć jakieś wykształcenie, żeby coś robić. Ja na swoje potrzeby lubię się o tym uczyć i wiem, że mam wiedzę i potrafię wielu osobom doradzić, ale ja nie chcę być z tego znana i nie chcę budować pozycji ekspertki właśnie w tym temacie. To chyba było najważniejsze.

Miałaś poczucie, że coś tracisz? FOMO? Ukłucie i nieprzyjemne emocje związane z rezygnowaniem z takich rzeczy?

Na pewno coś takiego było. Poczułam, że wypadam z jakiejś takiej… Nie wiem, czy bańki. Wiesz co, nie wiem. Trochę się zastanawiałam: kurde, może ludzie, którzy to robią mają jakieś fajne kampanie itd. Jak ja sobie myślałam, że ja zarabiam wystarczająco i dużo na tym, co najbardziej lubię robić, czyli na zdjęciach. To nie było tak, że te kampanie, które robiłam to były miliony. [śmiech] Żebym miała rezygnować z czegoś naprawdę wielkiego. Myślę, że bardziej to było ciężkie dla mnie do stracenia, zanim zobaczyłam czarno na białym, ile to czasu zajmuje i w jaką stronę to idzie. Jak ja sobie to uświadomiłam, to dla mnie decyzja była jasna i totalnie mnie to przestało interesować.

W momencie kiedy zobaczyłaś czarno na białym, żeby zrealizować ten mój główny cel czy główny kierunek, który ja chcę obrać, to na te inne rzeczy nie ma czasu, bo każde przedsięwzięcie, które ja podejmę będzie kosztem tego, że ja będę miała mniej czasu na tę moją główną rzecz?

Tak, tak. Ja chyba w ostatnim newsletterze pisałam, że jak podejmuję dobre decyzje, to one są podejmowane w spokoju, a nie trzaskając drzwiami. To jest tak jak ze związkiem. Tak sobie to w ogóle wyobrażam, że większą stratę można poczuć, kiedy się rozstajesz z kimś, bo się kłócicie, trzaskasz drzwiami, wychodzisz, jest drama i nie wiadomo co, a później się zastanawiasz: kurde, może ta decyzja była zbyt pochopna? Może coś tam, może coś tam. A druga wersja, kiedy sobie tygodniami czy miesiącami myślisz: okej, dobra… Dochodzisz do wniosku: fajna jest ta osoba, ale w sumie chyba nie zbudujemy dobrego związku i podejmujesz taką decyzję w spokoju. Jak sobie to uświadomisz, to może być jakaś tęsknota, że coś było fajne i miłe, ale to raczej nie będzie takie desperackie: o Boże, ja chcę do tego wrócić. Jeśli się podejmuje takie przemyślane, w zgodzie ze sobą decyzje i ja czuję, że to jest dobra decyzja, w dobrym kierunku pójdę i mnie to zaprowadzi do takiego miejsca, w którym chce być, to czy ja coś tracę? Coś tam może tak. [śmiech] Ale czym to jest w porównaniu do tego, co mogę zyskać?

Pytanie, czy ta mała strata… Już nazwijmy to stratą.

Jakąś stratą to jest.

Jakąś jest. Pytanie – czy ona nam nie przyćmiewa tych potencjalnych strat, które możemy mieć z tego, że dalej zostanie ta rzecz do robienia?

No właśnie.

Przypomniała mi się taka sytuacja z zeszłego roku. Nie wiem, czy znasz tę książkę – wiem, że blisko tematu rozwoju osobistego jesteś – „Esencjalista”. Czytałaś?

Tak.

To może będziesz kojarzyła ten cytat. On mnie tak uderzył w głowę w zeszłym roku. „Esencjalista” to dla mnie książka 2021 roku. Tam był mniej więcej taki cytat, że jeżeli nie możesz powiedzieć czemuś zdecydowanego tak, to należy powiedzieć zdecydowane nie. Ja się aż zapowietrzyłam, jak to czytałam. Byłam wtedy w takim momencie, gdzie potrzebowałam podjąć decyzję, czy ja chcę z kimś nawiązać współpracę online większą na temat robienia pewnego kursu. Coś mi trochę w głowie zgrzytało, ale to się wydawała ciekawa propozycja. No właśnie, nie było tego zdecydowanego tak. To był dla mnie trudny moment w życiu, przeprowadzka. Nawalone w głowie mnóstwo. Zresztą przeprowadzałaś się niedawno. Ja jeszcze miałam remont wtedy na głowie. Nie byłby to dobry czas. Ja się przespałam z tym cytatem. Potem jak sobie przetrawiłam: okej, to tak jest, ja nie mogę temu powiedzieć zdecydowanego tak. A jakbym miała zrobić bez zdecydowanego tak to nie jest to to, jak ja chce robić w życiu. Jest to niezgodne ze mną. Potem faktycznie jest łatwiej powiedzieć komuś, że słuchaj, nie. Wiem, że rozmawiałyśmy, ale nie mogę tego.

Tak. Aż jestem zaskoczona, że nie powiedziałam o tym cytacie. Już z kimś nawet ostatnio o tym rozmawiałam na temat projektów itd. Tak, ja się totalnie z tym zgadzam. A w szczególności jeśli to są jakieś rzeczy, którymi mamy się zajmować dłużej czy jakieś współprace. Może nawet szczególnie przy współpracach, bo później się jednak dwie strony męczą i to jest takie: Jezu. Ty się męczysz, bo coś musisz robić. Ktoś się męczy, bo też czuje, że ty w tym nie jesteś tak zaangażowana jakby ktoś może chciał. Faktycznie, ja się totalnie podpisuję pod tym rękami i nogami.

Czyli jak podejmujesz decyzje, to to Ci siedzi w głowie?

Tak. Chociaż każdą decyzję powinniśmy wziąć na klatę. Nawet jeśli są czasami rzeczy: może będziesz miał/miała z tego jakieś pieniądze, ale to może nie jest takie super do portfolio albo coś tam, ale bierzesz na klatę, że to nie będzie takie super do portfolio, bo na przykład potrzebujesz tych pieniędzy. Ale też wiesz, że się zaangażujesz w to itd. to tak. Ale ja jestem za tym, żeby brać swoje decyzje na klatę ze wszystkimi konsekwencjami tego. Okej, dobra, to ja tego nie zrobię, ale może byłyby z tego fajne pieniądze. Ale okej, ja z pełną świadomością z nich rezygnuję, bo to nie jest rzecz, która jest super satysfakcjonująca dla mnie.

Nie wiem, czy się ze mną zgodzisz i czy też tak na to patrzysz – ten cytat też ma swoje wady. Ja zauważyłam u siebie, że on nie zawsze będzie poprawny. Kiedy ja się czegoś boję, bo coś jest dla mnie nowe, to nie jest tak, że moja głowa będzie mówiła miarodajne, zdecydowane tak lub nie.

Tak!

Kierują nami jakieś emocje i też nie można tego potraktować zerojedynkowo. Gdybym miała, to tym sposobem nie podejmowałabym jakichś wyzwań. Nie zaczynałabym rzeczy, które są dla mnie nowe. Albo nie chciałabym spróbować ich. Jak nie wiem jak będzie, to ani to jest tak, ani to jest nie.

Często ja dochodzę do takiego wniosku, że głowa często nam średnio doradza. [śmiech] Jak już zaczynamy ze sobą tak gadać i jakoś racjonalizować: ale to będzie tak i tak. Dobra, ale może tutaj coś sobie wrzucę do portfolio, a z tego to może trochę zarobię. Dobra, może jakoś… Jak zaczynamy tyle gadać, to ja już zatrzymuję to i mówię: nie, ja to muszę zostawić, przyjdzie do mnie ta decyzja w dobrym momencie. Ja swoje decyzje muszę poczuć, a nie tak sobie przegadać i przetłumaczyć. Możesz się długo zastanawiać i próbować racjonalizować: okej, ale ja się boję, ale może czegoś nie umiem, ale może coś tam. Jak chcesz to zrobić to idź, a nauczysz się jakichś rzeczy w trakcie. Albo się czegoś dowiesz, ktoś ci coś podpowie, ktoś ci pomoże. Pytanie: skąd to tak ma być? Jeśli ma być z takiej 100% racjonalności to faktycznie, to może nie być super dobra podpowiedź. Widzę tutaj takie przykłady typu: no właśnie, musisz podjąć jakąś decyzję, która ma jakiś zgrzyt, ale próbujesz siebie namówić: okej, dobra, ale tu będzie siedemnaście plusów, trzynaście minusów. Dobra, to może jednak te plusy. Mimo że ten jeden minus to jest taki, że się będziesz z nim męczyć. A z drugiej strony taka racjonalizacja, kiedy chcesz coś zrobić, ale: a, bo ktoś coś powie albo za dużo nie umiem, albo się czegoś boję. Tak po prostu siebie sama ściągasz, bo masz przekonania albo się boisz, że ktoś coś powie nie tak. Albo siedzi w Tobie jakiś super projekt, którym chcesz się zająć, ale sama siebie stopujesz. Jeśli to jest takie TAK, że coś czujesz, że chcesz zrobić, ale ileś osób może powiedzieć, że to jest głupie albo się tego boisz, a tak naprawdę nikt nie powie, to zrób to.

Ludzie mówią dużo różnych rzeczy.

Dokładnie. Nie trzeba tego słuchać wcale.

Niekoniecznie musimy tego słuchać. Teraz wśród naszych Słuchaczy i Słuchaczek może być taka myśl – szczególnie u osób, dla których odrzucanie rzeczy, rezygnowanie z rzeczy nie jest łatwe i nie jest oczywiste. Jak wysyłam osobom pytanie o to, co stanowi dla Ciebie największy problem w produktywności, to ten wątek o tym, że mam tyle rzeczy i nie wiem czym się zająć najpierw. Ludzie to nazywają priorytetyzacją. A to jest często wybór nie tego w jakiej kolejności coś zrobić, tylko co odrzucić i na czym się skupić. To pytanie jest: skąd ty to wiesz? Czujesz to w ciele? Masz jakieś myśli? Wiem, że zadaję bardzo miękkie pytania, ale wyobrażam sobie, że Twoja perspektywa może być dla kogoś wartościowa.

Przede wszystkim trzeba mieć cel. Też nie cel, bo cel często jest taką kropką gdzieś na końcu, że chcę zarobić ileś albo chcę zostać kimś tam i kropka, koniec. Bardziej może wizja. Może to jest takie bardziej spoko słowo. Cel to jest takie, że docieram do czegoś i już nic za tym nie ma. Co jest najważniejszą rzeczą? Powiedzmy że masz jakąś najważniejszą rzecz. Niech to będzie fotografia u mnie. Ja chcę być fotografką i tyle. Później patrzeć sobie na to, co mamy wpisane w swoich notesikach. Papier przyjmie wszystko. [śmiech] Pozdrawiam swojego prowadzącego od konstrukcji, który zawsze o tym mówił. [śmiech] A jak przyjdziecie na budowę, to Wam się zawali na głowę. Ale papier wszystko przyjmie, każde szalone wyliczenia. Tak samo jest tutaj. Grupować sobie trzeba te zadania porównując do tego, co my faktycznie chcemy osiągnąć, co jest dla nas najważniejsze, co jest nadrzędną wizją, do której dążymy. Jeśli coś się nam nie zgrywa, bo mamy nawrzucane jakieś głupoty, które w ogóle są w drugą stronę niż w tą, to pytanie: okej, czy to spełnia tą wizję? Pomoże mi się do tego przybliżyć? Jeśli tak, to super. Jeśli nie, to z jakiego innego powodu ja to chcę zrobić? Czy to jest rzecz, która mnie tak strasznie jara, że chcę ją robić? Czy wrzucam, bo się do tego przyzwyczaiłam? Na przykład tak jak ja kiedyś byłam przyzwyczajona do konkretnych publikacji, sama je sobie narzuciłam i ciężko mi było zmienić liczbę jakichś publikacji gdzieś tam, bo ja sobie to sama obiecałam i sama przed sobą jakoś tak źle się czułam. Albo się do czegoś zobowiązałam i coś mnie nie kręci, ale cały czas to robię. Druga rzecz to jest wybranie tych 20% rzeczy, które mają 80% efektu. Jeśli publikacje na Instagramie zajmują mi tak strasznie dużo czasu, to pytanie: czy muszę je wszystkie publikować, czy obcięcie ich o połowę nie będzie dużo bardziej efektywne. Albo obcięcie jakichś innych publikacji. Albo wyrzucenie jakiegoś projektu, który w ogóle nie daje efektu, nie daje też radości, nie daje funu, nie daje niczego, a ja go z jakiegoś powodu trzymam. Żeby to też robić na odwrót – tak jak ja wcześniej powiedziałam, czyli co my faktycznie chcemy robić, co jest nam potrzebne i w ten sposób planować, a nie na odwrót, że my sobie wypiszemy trzydzieści zadań na dzień. To jest bez sensu. Jeśli się z czymś nie wyrabiamy, to znaczy że mamy tego za dużo, a nie, że z nami jest coś nie tak. Doba nie jest z gumy, nie da się tego jakoś naciągnąć. Pytanie, czy chcemy cały czas być zabieganymi, czy nie. Jeszcze jedna rzecz. [śmiech] Czasami nam się wydaje, że my naprawdę nie mamy czasu na ważne rzeczy, a z drugiej strony może warto zerknąć na coś takiego, co jest w iPhonie: czas przed ekranem. [śmiech] Ja się jak zestresuję tym, że mam coś dużo do roboty, w ogóle jak się stresuję, to mam dużo większy czas przed ekranem niż zwykle. Później wychodzi, że siedziałam dzisiaj przed ekranem 5 godzin, a nie wrzuciłam nic na Instagram, nie wrzuciłam żadnego stories, rolki, nie nagrałam nic, nie zrobiłam żadnych zdjęć. Nie ma czegoś konkretnego, czym ja się mogę wytłumaczyć, to sorry, ale jeśli siedziałam 5 godzin… A też nie idzie do mnie żadna nowa paczka. [śmiech] Tylko ten czas poszedł na bezmyślne scrollowanie. To trzeba brać na klatę po prostu to, co robię ze swoim czasem. [śmiech]

Jak ja się cieszę, że to wybrzmiało w tym podcaście od kogoś z zewnątrz. Ja mam wrażenie, że ja ciągle o tym tłukę. [śmiech]

Ja też mam z tym problem. Ja jestem taka mądra, ale ja naprawdę mam ogromny problem z telefonem i cały czas nad tym pracuję. To jest mój case, nad którym ja muszę pracować.

Jesteś o ten krok dalej, że jesteś już świadoma. Ja uważam, że to jest mega ważna rzecz.

Trzymaj kciuki za kolejny. [śmiech]

Trzymajmy kciuki za kolejny! Ale jeśli nie potrafimy się na tym złapać, że my sięgamy po ten telefon – oczywiście są też sposoby, żeby zacząć się na tym łapać – ale to trzeba w pierwszej kolejności mieć świadomość problemu, że istnieje jakkolwiek to już jest dużo. Wiele osób zatrzymuje się na tym, że nie, ja nie mam czasu. Nie mam czasu pójść na spacer, nie mam czasu wypić w spokoju kawy na kanapie, nie mam czasu ugotować sobie czegoś ciepłego.

Zrobić ciasta.

Zrobić ciasta, które dzisiaj gdzieś po drodze padło. Jak ja to lubię sobie mówić może niezbyt ładnie – zesrało się i koniec. Nie ma. Z pustego i Salomon nie naleje.

A Netflix jest na bieżąco. [śmiech]

A Netflix jest na bieżąco. To nie jest tak, że my tutaj gadamy z poziomu oświeconych ludzi. Zarówno ja i podejrzewam, że Ania mówimy to z własnego doświadczenia.

Tak. Przecież ostatnio chwaliłam się tym, że obejrzałam cały serial w jeden dzień i wzięłam to na klatę. No spoko, taki dzień też jest potrzebny czasami. [śmiech]

Też. Ja się staram w to nie wpadać, bo seriale są dla mnie tak trigeerujące – nie jestem wielką fanką, ale czasami jak przychodzi ciężki okres w życiu i z jakiegoś powodu ja polecany przez kogoś sobie odpalę, tak miałam z „Domem z papieru”, ze „Sposobem na morderstwo” to koniec. Jak ja normalnie dbam bardzo, bardzo o jakość snu, to ja wtedy potrafię do czwartej, do piątej siedzieć, dopóki ja tego nie zmęczę, bo mój mózg nie jest w stanie zdzierżyć tego, że ja nie mam dokończonej tej historii. To jest tak straszne uczucie. Kawałek życia mam wycięty. Ja wiem, jak to na mnie działa. [śmiech] Na niektórych działa tak telefon na co dzień, że wycina te kawałki z życia. To taka klamra domykająca ten temat – czy poza sesją coachingową trafiłaś w ostatnim czasie na materiały, książki, podcasty, cokolwiek, co Ci pomogło poukładać sobie w głowie ten temat odrzucania, wybierania rzeczy czy tego, jak Ty funkcjonujesz teraz w pracy, żeby Ci było łatwiej? Kojarzysz coś takiego?

Coaching tak, ale on wszedł jak w masło. [śmiech]

Miał miękkie lądowanie. [śmiech]

Tak. Ja bardzo interesuję się rozwojem osobistym. Nie rozwojem osobistym typu motywujące cytaty na Pintereście, tylko faktycznie od psychologicznej strony, jakie tam procesy za nami stoją, co się tam dzieje. Jedna z super książek jaką czytałam i która mną trochę potrząsnęła to jest książka Sapolsky’ego „Dlaczego zebry nie mają wrzodów?” To jest książka o stresie. O tym, jak stres na nas wpływa w różnych obszarach – pod względem snu, relacji, chorób, depresji itd. Czyli jak wielkie spustoszenie robi to, że my jesteśmy w ciągłym, permanentnym stresie i porównuje to na przykład do tego, że zwierzęta mają stres krótkotrwały. Na przykład zebra, że ją zaraz lew zaatakuje. Ale ona ten stres rozładowuje natychmiast i on jest krótkotrwały. A jak na nas wpływa ten stres długotrwały, który jest cały czas, z różnych stron i my nie potrafimy się wyciszyć, jak ogromne spustoszenie sieje dla naszego organizmu, który jest absolutnie nieprzystosowany do czegoś takiego, że my jesteśmy cały czas bodźcowani. To jest naprawdę fantastyczna książka. Cały czas mi siedzi w głowie. Że to jest naprawdę szkodliwe. To nie jest tak, że ojej, się stresuję troszeczkę, brzuszek mnie poboli, przestanie. Nie, to jest naprawdę poważna rzecz. Trochę żałuję, że my nie mamy jako społeczeństwo świadomości. Ludzie naprawdę są permanentni zestresowani w swoich pracach w korpo, boją się szefów, zmiany pracy i w ogóle nie wiadomo czego. Uważam, że to jest chore. To jest straszne, że jesteśmy pod tak ogromną presją z każdej strony. Już nie mówiąc o tym, jak jest przygotowane nasze… Albo nieprzygotowane. Jak nasze partie rządzące podchodzą do tematu stresu, jak my w ogóle nie mamy wsparcia społecznego, państwowego.

Systemowego.

Właśnie, żeby sobie z tym radzić. To jest trochę smutne. Mam nadzieję, że to się zmieni. Trzeba działać na własną rękę. Ja mogę wiedzieć, ale mnóstwo ludzi, którzy nie mają dostępu do tego czy nie natknęli się na odpowiednie materiały, to się o tym nie dowiedzą. Towarzystwo, środowisko, to jakimi osobami się otaczamy – czy to są osoby, które potrafią nam coś powiedzieć. Zapomniałam o tym wspomnieć, dopiero jak zadałaś to pytanie, że u mnie to wszystko się jakoś zaczęło od wyjazdu, na którym byłam ze swoim partnerem. Jak ja myślę, to on wie. Jak ja mam jakąś rozkminę grubą w głowie, to on widzi, że jestem jakaś taka zasmucona, jakaś taka bardziej poważna. Jeden z takich momentów zapoczątkował nam bardzo długą, kilkudniową wręcz chyba rozmowę na temat tego, jak ja się czuję w swojej pracy i co ja bym od niej chciała. Czasami może nie potrafimy jakoś tak szczerze porozmawiać z osobami obok na ten temat. A czasami ludzie obok mogą powiedzieć nam bardzo fajny feedback, jak się czują z nami, kiedy my jesteśmy cały czas głową w pracy, co też jest ważne. Może to mieć fajny wpływ. Wiadomo, jak będziemy się otaczać osobami, które są ciągle zestresowane i ciągle w pracy to to będzie wyglądało inaczej niż z ludźmi, którzy są bardziej osadzeni. [śmiech]

Bardzo ciekawy wątek poruszyłaś. Nie myślałam o nim wcześniej w ten sposób, ale faktycznie. Jak zmieniałam w tym roku pracę – powiedziałaś, że to jest chore, że to jest stresujące, ale tak, to było stresujące i też uważam, że to słabe, że takie decyzje są trudne. Chociaż ta chyba nie była dla mnie taka trudna. To, że ktoś spojrzy z boku i patrzy z boku na jakieś wydarzenia z dystansu, bo nie jest w środku nich, więc to połączenie emocjonalne jest zupełnie inne bywa bardzo, bardzo pomocne. Cieszę się, że poleciłaś tę książkę. Słyszałam o niej. Nie wiem, czy czasami nie od Ciebie, ale gdzieś mi mignęło z tą zebrą. Jeśli wrzucałaś ją na Instagramie, to pewnie od Ciebie. W podobnym temacie zaczęłam czytać, jestem mniej więcej w połowie „Kiedy ciało mówi nie” – też fajna książka. O tym, jak ciało potrafi dawać nam sygnały, często chorobowe w wyniku długotrwałego stresu, który nam towarzyszy. Tedi, czyli mój pies chodził do przedszkola. Zaliczył dwa przedszkola. [śmiech] Tam się dowiedziałam, że kiedy psy ziewają albo się otrzepują, to one odreagowują stres, którego przed chwilą doznały. Tedi na zewnątrz ma jakieś swoje stresy, bo pies mu się kręci po jego osiedlu i wdycha jego powietrze, więc on się tam co chwilę trzepie. Ja nie mam takiego mechanizmu. Nie mamy jako ludzie takiego zwyczaju, że byłam zestresowana, to teraz zrobię coś z sobą, żeby sobie jakoś pomóc, tylko kisimy. Kisimy, kisimy mega długo. Aniu, bardzo serdecznie Ci dziękuję za podzielenie się Twoim doświadczeniem, Twoim kawałkiem historii. Dla mnie bardzo fascynującym, bo uwielbiam takie tematy i uwielbiam słuchać tego, jak to u innych ludzi jest, jak ludzie podejmują takie decyzje i dochodzą do takich rzeczy. Mam nadzieję, że nasi Słuchacze i Słuchaczki wyciągną dla siebie jak najwięcej.

Ja również bardzo dziękuję za zaproszenie.

Dziękuję! Do usłyszenia!



Zdjęcie: własne


Niektóre linki na stronie mogą być afiliacyjne. Jeśli wejdziesz przez taki link na stronę sprzedawcy i dokonasz zakupu otrzymam gratyfikację (nie wpływa to na cenę dla Ciebie). W ten sposób wspierasz moją pracę. Dziękuję!

Przeczytaj też

Zostaw komentarz

Strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies. Ok, lubię ciasteczka Czytaj więcej