zeszyt z napisem "a little space for creativity"

Zróbmy coś kreatywnego | Joanna Otmianowska [#039]

przez Monika Torkowska
Czas czytania: 39 min

Austin Kleon w książce „Show Your Work!” napisał w wolnym tłumaczeniu: „Jednak życie pełne kreatywności polega na zmianach, posuwaniu się naprzód, podejmowaniu ryzyka, odkrywaniu nowych granic”. W tym odcinku podcastu „Między wskazówkami” właśnie o kreatywności będę rozmawiała z wyjątkową rozmówczynią.

Zapisz się: Spotify | Apple Podcasts | Google Podcasts | YouTube | RSS | wszystkie platformy

Wymienione w tym odcinku

Warto sprawdzić

Podkast do czytania

W dzisiejszym odcinku Joanna Otmianowska, którą znacie już z odcinka o social mediach, o cyfrowym minimalizmie i cyfrowym detoksie. Asia zawodowo programuje. Przez kilka lat regularnie prowadziła bloga Wake up and Code. Ale też społeczność „Programuj, dziewczyno!”, gdzie dzieliła się radami na temat tego, jak zmienić branżę na IT. Prywatnie jest mamą, żoną. W swoim codziennym życiu stara się znaleźć czas na jogę i realizację swoich stu pomysłów na minutę. A o tych kreatywnych w dzisiejszym odcinku. Zapraszam!


Zanim przejdziemy do rozmowy, krótkie ogłoszenie. Przypominam, że otwarte są już zapisy na listę osób zainteresowanych kursem skupienia i eliminowania rozproszeń na monikatorkowska.com/skupienie-zapis. Jeśli to jest coś interesującego dla Ciebie, to koniecznie dołącz do listy zainteresowanych, bo do tych osób będzie wysyłana specjalna oferta w przedsprzedaży.


Cześć Asia!

Cześć Monika!

Bardzo się cieszę, że kolejny raz możemy porozmawiać w moim podcaście. Dzisiaj trochę mniej typowy temat, jak na mój podcast. Ostatnio rozmawiałyśmy o cyfrowym minimalizmie, a dzisiaj porozmawiamy o kreatywności. Muszę Ci się szczerze przyznać, że ja jak myślę o sobie w kontekście kreatywności, to mam trochę tak, że odczuwam tu braki. Nie wiem, czy Ty też tak miałaś kiedyś albo masz jeszcze? W związku z tym, że jesteśmy z tej samej branży, to ja mam wrażenie, że przez ostatnie kilka lat tak bardzo się zatopiłam w tych technicznych umiejętnościach… Nawet jeśli tutaj coś tworzę to okej, to jest jakaś forma kreatywności, ale to pierwsze moje skojarzenie z kreatywnością jest takie bardziej artystyczne, typu malowanie i tego typu rzeczy.

Sztuka wysoka. [śmiech]

Tak, sztuka. Ja czuję, że ja tego tak nie mam za bardzo w życiu.

Moja pierwsza myśl jest taka, że dla mnie cyfrowy minimalizm i kreatywność są megapołączone. Jak odcinam sobie coś cyfrowego, to automatycznie wchodzi często coś analogowego, nie internetowego, co dla mnie jest już kreatywnością. To będzie chociażby pisanie dziennika albo w ogóle odręczne pisanie. Już nie mówię o jakichś kaligrafiach i innych cudach. Dla mnie kreatywność to jest takie coś, co pozwala umysłowi odpocząć albo może skupić się nie na celu samym w sobie. Liczy się droga – powiedziałabym tak. Dla mnie kreatywność to jest coś takiego, co pozwala mi się zresetować, że umysł odpoczywa. Niekoniecznie ciało musi odpoczywać, ale może. A ja sobie mogę w tym czasie poukładać wiele rzeczy. Dla mnie to jest taka forma medytacji też. Nie ograniczam kreatywności. Mimo że myślę, że może miałam taką definicję mocno związaną ze sztuką, czyli to jest malowanie itd. Ale teraz dla mnie kreatywność to jest chociażby obserwowanie przyrody i zauważanie jakichś połączeń albo gotowanie chociażby jest kreatywnością. Sprowadzam to do takiego życia codziennego. Mam wrażenie, że jakbyśmy szukali kreatywności tylko wysokiej, to mało kto by ją znalazł, oprócz osób zajmujących się faktycznie sztuką. Typu w galerii sztuki albo osobami, które są muzykami albo malarzami.

Jeśli pójdziemy tą definicją, to faktycznie trochę bym kreatywności w życiu miała więcej niż myślałam, że mam. Być może to pierwsze moje skojarzenie, pierwsza myśl, jak myślałam o temacie tego odcinka wzięła się też z tego… Zresztą inspiracją do tego był Twój newsletter, który napisałaś już jakiś czas temu, bo trochę nam się przesunęło nagrywanie tego odcinka podcastu. Czy możesz przybliżyć o czym był?

Ja robiłam takie wyzwanie kreatywne, w którym starałam się może nie codziennie, ale miałam jakąś pulę rzeczy, które chciałam zrobić. Kreatywnych. Ja od dziecka lubiłam takie artystyczne rzeczy. Lubiłam sobie malować, rysować. Myślę, że dużo dzieci lubi. Grałam na różnych instrumentach. Nieprofesjonalnie, nie chodziłam do szkoły muzycznej ani nic takiego, ale sobie brzdąkałam. Chodziłam na jakieś chórki, chóry, tańce ludowe, nie ludowe. Przeróżne rzeczy. Na jakieś zajęcia z gliny, z malowania. Z czasem to zaczęło być wypierane przez to, że okej, nie będę w tym super dobra, to nie będzie mój zawód, więc ja tego nie robię. Czyli nie maluję, mimo że lubię to robić. Ale te moje obrazy nie są takie, że dostanę się na architekturę. Miałam znajomych, którzy faktycznie ładnie malowali i wiedziałam, że to nie jest to, że te moje twory to jest dla mnie fajne, ale nie wiązałam z tym przyszłości. Część odpadała tak. A część odpadała na zasadzie: okej, muszę się uczyć, chcę coś osiągnąć, mam jakieś inne plany i z czasem odpadały te kreatywne rzeczy. Ostatnią taką rzeczą, która odpadła spontanicznie – w liceum uwielbiałam oglądać filmy Bollywood i tańczyłam te tańce filmowe bollywood indyjskie. Chodziłam na warsztaty. To potem zaczęłam odpuszczać, bo wiedziałam, że muszę się uczyć. Potem poszłam na studia w tym kierunku, więc to trochę wróciło. Te rzeczy były w moim życiu i miałam wrażenie w pewnym momencie – tak jak Ty wspominałaś na początku – potem musiałam się tak dużo technicznych rzeczy uczyć, szczególnie przy przebranżowieniu, jak zmieniałam branżę parę lat temu, że w ogóle już nie miałam czasu na to. Chciałam w jakiś sposób znaleźć czas na coś, co pozwala mi odpocząć. Mam takie tendencje do popadania w zadaniowość. Typu jak idę na siłownię to dobra, będę chodzić codziennie, mam taki i taki plan treningowy i rozpisuję sobie cele itd. Potrzebowałam czegoś takiego, gdzie nie rozpiszę sobie tego celu, ale coś, co zawsze chciałam zrobić. Ja robiłam przeróżne rzeczy. To wyzwanie, do którego wróciłam w czerwcu, bo to nie było moje pierwsze podejście tego typu. Mam wrażenie, że jak mi się bardzo dużo rzeczy nawarstwiało w życiu i dużo miałam pracy, a to był dla mnie czas zmiany pracy, więc proces rekrutacyjny, cały stres z tym związany. Zresztą przechodziłaś przez coś podobnego. Stwierdziłam, że okej, będę miała trochę wolnego, to może w takim razie sobie pójdę na warsztaty lepienia kubków z gliny? Może to jest ten moment? Może sobie pójdę do jakiejś nowej kawiarni? Może zacznę czytać książki beletrystyczne? Bo było mi szkoda czasu na książki nietechniczne i nierozwojowe, bo jak to? Mam się nie rozwijać? W pewnym momencie mi się chyba coś takiego pojawiło w mózgu – takie połączenie, że jak to nie jest techniczne albo typowo rozwojowe, czyli jak ulepszyć siebie to to jest bez sensu, to ja nie mam na to czasu.

Że to jest strata czasu?

Tak, że to jest strata czasu. Aga Naplocha miała takie wyzwanie „Jadłonomia Challenge”, gdzie gotowała wszystkie przepisy z książki Jadłonomii po kolei i wrzucała zdjęcia na Instagrama. Mi się to tak podobało. Mówiłam, że to jest takie super. Stwierdziłam: ale ja to nie mam na coś takiego czasu. W ogóle nie. Ja się muszę uczyć. Ja oprócz pracy to muszę cały czas cisnąć, mam bloga, mam grupę, mam coś tam. Czy naprawdę chce mi się pleść makramy, zamiast przygotowywać kurs online? Wtedy mi się to wydawało oczywiste, że cisnę ten kurs online. Dzisiaj już nie cisnę. [śmiech]

Co Cię zaprowadziło do takiej myśli, że dzisiaj nie cisnę i chcę te makramy? Tam jakiś proces myślowy z tyłu musiał zajść. To podejrzewam, że dość głęboki, bo obie mamy – mam wrażenie – skłonności do pracoholizmu. A przynajmniej do tego, żeby robić dużo różnych rzeczy. Chociaż ja też to wycinam dosyć mocno. Zwłaszcza w ostatnim czasie. Tak trochę zgodnie z ideą esencjalizmu. Co Cię zaprowadziło do tego, żeby inaczej?

Chyba już przytłoczenie wszystkim. To jest to, co mnie zaprowadziło do detoksu cyfrowego, o czym rozmawiałyśmy ostatnio. Po prostu było tego wszystkiego za dużo. Ja stwierdziłam, że ja gdzieś pędzę i ja już w sumie sama nie wiem dokąd jest ta droga. [śmiech] Tak się trochę kręcę. Mam rozpisany super plan, bo ja oczywiście miałam wszystko rozpisane. Podliczyłam sobie godziny. 8 godzin w pracy, 4 godziny dodatkowego projektu, godzina siłowni. Gdzie jest w tym wszystkim życie? Zaczęłam tak sobie myśleć: hej, to chyba nie tędy droga. Zaczęłam czytać książki. Ja mam w talentach Gallupach input, więc stwierdziłam, że najważniejszy będzie research w tym momencie. [śmiech] I zacznę czytać książki. Trafiłam między innymi na koncepcję odstresowywania się przez kolorowanki na przykład. To było moje pierwsze. Kupowałam sobie kolorowanki dla dorosłych, gdzie są bardzo drobniuteńkie rzeczy do pokolorowania.

Nigdy nie widziałam czegoś takiego.

Nie? One są bardziej złożone niż te dla dzieci. Mają dużo elementów. Ja sobie kupiłam kredki Bambino i myślałam, że będę robić cieniowane. Uczyłam się, jak dobrze sobie cieniować te kolorowanki. To trochę się łączyło z konceptem pracy głębokiej, że trzeba mieć czas na nudę, czas na odskocznię. Potem esencjonalizm, „Fenomen poranka”. Mi dużo ta książka dała.

Nie wiedziałam, że ją czytałaś.

Tak, czytałam ją bardzo dawno. Nawet robiłam to przez pewien czas. Musiałam chyba o piątej rano wtedy wstawać.

To chyba godzinę zajmuje?

Tak, w tej minimalnej wersji. Tam jest kilka kroków. Tam jest dziennik, czytanie, ćwiczenie, medytacja. Może czegoś zapominam. Jest kilka kroków i każdy się robi po tyle samo czasu. Na przykład 15 minut to, 15 minut to. To, co mi się spodobało to pisanie rano. Budzisz się i piszesz. Wylewasz myśli z głowy. To jest koncept bardzo podobny do porannych stron z „Drogi artysty”. Właściwie ten sam. Potem trafiłam na „Drogę artysty”. Podobało mi się to, że próbuję sobie nowych rzeczy bez takiej presji, że dobra, lepię ten kubek i teraz będę na tym zarabiać. Tylko lepię kubek i patrzę co to jest, jak to działa. To mnie skłoniło po raz kolejny do zrobienia tego wyzwania kreatywnego, które nie było: odhacz codziennie coś kreatywnego, bo to wtedy mija się z celem. [śmiech] To był trochę powiedzmy bucket list. Takie rzeczy, które chciałabym zrobić. Jak miałam ochotę, to sobie je robiłam.

Dla Słuchaczy i Słuchaczek – „Droga artysty”, czyli książka. Mam wrażenie, że to nie wybrzmiało.

To jest bardzo, bardzo stara książka. Nie wiem, czy ona nie jest z lat siedemdziesiątych.

Mam wrażenie, że ona teraz przeżywa…

Tak, ona przeżywa renesans. Ja słuchałam z autorką podcastu jakiś czas temu. Ta książka miała wznowienie i została odkryta ponownie. To jest ogólnie dosyć stara książka.

Mam wrażenie, że nie bez znaczenia jest to, jak bardzo się twórczość online rozwinęła. Teraz idę w kierunku tej innej definicji kreatywności – tej, o której Ty mówiłaś. Ta strona kreatywna tutaj jest potrzebna. W pewnym sensie osoby, które tworzą… Nawet jeśli to jest o IT czy o produktywności – też są w pewnym sensie „artystami”, bo wytwarzają jakieś treści.

Kodowanie jest też procesem kreatywnym.

Też w sumie.

Trochę gdzie indziej jest płótno. [śmiech] Ja pierwszy raz usłyszałam o książce „Droga artysty”, jak byłam w pierwszej pracy w IT już jako programistka. Jechałam na konferencję. Wtedy od mojej szefowej usłyszałam o tej książce. Ona chyba to chciała robić właśnie w kontekście pisania o IT. Mi się to wydawało takie: co? Po pierwsze – ja skończyłam kurs w czerwcu, zaczęłam pracę miesiąc wcześniej. To był październik, jechaliśmy na konferencję. Ja takie miałam: cisnąć, cisnąć, tylko techniczne rzeczy. Ona mi mówi, że pożyczyła od koleżanki książkę „Droga artysty” i tam są randki ze sobą, że się zabierasz raz w tygodniu do muzeum czy do kawiarni i że sobie piszesz trzy poranne strony. Ja sobie pomyślałam: o nie. [śmiech] Po co? Co to w ogóle ma dać człowiekowi? Byłam w tak innym momencie życia, jak pierwszy raz usłyszałam o tej książce, że teraz mi się chce śmiać. 2 lata później chyba ją czytałam i miałam takie: o wow, fajne, spróbuję sobie. [śmiech] A jak usłyszałam za pierwszym razem, to sobie pomyślałem: yhym. Czyli tak się wygląda po kilku latach pracy w IT, że się szuka takich książek. I coś w tym jest. [śmiech]

Coś w tym jest. Nie czytałam „Drogi artysty”, ale jest wysoko na mojej liście książek do przeczytania.

Ja całej też chyba nigdy nie przeczytałam.

Ja nie uważam, że trzeba czytać całe książki. Zatrzymało mnie to, co powiedziałaś o tym kubku, o lepieniu dla samego lepienia. To jest przeciwwaga, trochę przeciwstawienie się temu, że trochę uczy się nas lub wmawia się nam, że zawsze wszystko musi być po coś.

Tak. To jest coś, co moim zdaniem sami sobie robimy krzywdę i zabijamy sami w sobie kreatywność. To już widać, jak robimy to dzieciom. Chcemy, żeby one rysowały ładne obrazki i żeby robiły szlaczki w tych kreseczkach jak trzeba. Jest bardzo fajna książka „Wychowanie przez sztukę” Anny Weber. Ona jest współzałożycielką Pomelody – to jest aplikacja dla dzieci, piosenki i inne takie rzeczy. Ja to czytałam w kontekście mojego dziecka o wychowaniu. Tam jest sporo takich kreatywnych zabaw. Dużo w tej książce jest czegoś takiego, że my bardzo mocno widzimy talent. To jest w ogóle tak, że trzeba mieć talent do muzyki, do malowania. Bez tego talentu to w ogóle się tego nie tykać. Ona mocno w książce walczy z tym, że to my sami wmawiamy dzieciom. Potem stajemy się takimi dorosłymi, którzy nie pomalują, bo ja nie umiem. To nie chodzi o to, czy umiesz czy nie umiesz, tylko o jakiś proces kreatywny, o jakiś proces twórczy, który ma ci dać jakąś inną perspektywę, ma dać twojemu umysłowi odpocząć, ma ci pokazać, że hej, to jest też coś takiego, czego możesz się nauczyć, bo dwa razy machniesz nie tak tym pędzlem, ale za trzecim razem już wyjdzie ci jakieś kółko, jeżeli chcesz kółko. Ona bardzo dużo o tym pisze. Szczególnie w kontekście śpiewania czy instrumentów. Dużo rodziców nigdy nie śpiewa swoim dzieciom, bo uważają, że nie mają głosu. A to śpiewanie dziecku czy w ogóle obcowanie z muzyką bardzo dobrze działa na jego mózg i byłoby super, gdyby dzieci z tym miały styczność. To nie ma znaczenia, czy ten rodzic ma głos operowy, czy sobie tam pofałszuje, bo to chodzi o zupełnie inny koncept. Potem w szkole są 2-3 utalentowane osoby w klasie, co umieją malować albo co grają na instrumencie, a reszta się nie zgłasza nigdy do zrobienia plakatu i nigdy nigdzie nie pójdzie w żadnym takim kierunku i nie wróci już do tego. Moja głowa tam właśnie była: ja tego nie umiem. Tu mi kiedyś powiedzieli, że nie wyciągnę w chórze czegoś takiego, to już nie będę. Nie wiem, czy masz coś podobnego a propos społecznego zafiksowania mocnego na talencie w kwestiach sztuki? Potem przez to jako dorośli sobie nie potrafimy pozwolić na malowanie obrazu, bo nie umiemy.

Trochę tak. Chociaż ja grałam kiedyś na keyboardzie, na jakichś innych instrumentach i śpiewałam. Pewnie nadal umiem. Ale jest coś w tym. Gdybym teraz miała chodzić sobie po domu i śpiewać, jak jest w domu mój mąż… Może czułabym się komfortowo. Nie byłaby to dla mnie naturalna forma wyrazu czy miłego spędzania czasu, chociaż ja to lubię. Pamiętam, że kiedyś z mojego domu rodzinnego przywiozłam sobie zestaw kredek, chyba suche pastele. Ja w ogóle bardzo lubię takie fancy malowidła. Lubię, ale trochę za mało używam. Pytanie – w sumie czemu? Pamiętam, że ostatni raz kiedy ich używałam, to chyba był początek pandemii i jakiegoś liścia rysowałam. Miałam takie poczucie…

Straty czasu?

Straty czasu, że to bez sensu, a w sumie na cholerę mi ten liść, a co ja będę z nim robić. Nieważne, że w sumie fajne wyszły kolory, miło spędziłam czas, może mózg odpoczął. Ale potem miałam takie…

Na takiej samej zasadzie jak ktoś sobie bierze i scrolluje Instagrama – też nic z tego nie ma. Fajniej byłoby, żeby chociaż te oczy odpoczęły.

Jest – są wyrzuty dopaminy.

Tak. Chodzi o to, że tak bardzo chcemy mieć coś, że chyba zatraciliśmy to, że nie zawsze trzeba mieć coś z tego, co robimy. Ja akwarelami dużo malowałam. Jakieś liście i sobie robiłam zdjęcia różnych liści telefonem jak widziałam i potem starałam się je przynieść. Jak coś takiego mnie dopada: po co to?, to staram się wymyśleć taki projekt, że może gdzieś to zrobię.

Gdzieś to umieścisz.

Tak. Na przykład wymyśliłam sobie, że zrobię z okazji mojego ślubu dla rodziców albumy ze zdjęciami i okładki pomaluję w różne liście. Ćwiczyłam sobie różne liście. Na końcu namalowałam te liście. No i spoko. Makramy same w sobie mi się podobały. Stwierdziłam, że w sumie w domu nie mam za bardzo miejsca, ale może takie kwietniki makramowe sobie porobię i będą mi potem w mieszkaniu wisieć.

Ty masz chyba coś?

Mam.

To Ty to robiłaś?

Ja robiłam. Nawet kilku znajomym potem robiłam. [śmiech] Potem przestałam. Jak dostałam zamówienia na pięć kolejnych i już siedziałam cały wieczór i plotłam…

Straciłaś przyjemność.

To już straciłam całą przyjemność.

Mówisz, że robisz jak chcesz. Trochę Cię znam i podejrzewam, że chyba w jakiś sposób sobie planujesz?

Ja planuję. Tylko ja planuję falami. Mnie bardzo dużo rzeczy interesuje. Ja muszę sobie to dzielić. Ja mam całą listę rzeczy, które bym chciała robić. [śmiech] Ja na przykład sobie mówię: dobra, to może się skupię w najbliższym miesiącu, dwóch, że okej, to będę sobie grać, nauczę się na ukulele. To nie doszło do tego, to jest abstrakcyjne. Mam to ukulele.

Już wzbudziłaś moją ciekawość.

Nadal umiem tylko „karuzela czeka, wzywa nas z daleka” dla mojego synka. [śmiech] Staram się jakieś ramy określić. Muszę to mieć. Jak ja sobie nie wyciągnę tych kolorowanek czy tych akwareli, to wieczorem usiądę i będę internet przeglądać albo włączę serial. Ja jestem wzrokowcem bardzo mocno i jak sobie wystawię te akwarele, położę sobie gdzieś na biurko, to lepiej zadziała. Ja na mojej psychoterapii malowałam akwarelami bardzo często rzeczy. Miałam takie ćwiczenie, już mniejsza o to, o co w nim chodziło, ale określało się różne swoje cele, cechy itd. Moja psychoterapeutka powiedziała: dobra, to może żeby umysł odpoczął, a jakoś to połączyć, to może to zilustrujesz. Żeby zrobić obrazki do tych rzeczy. Ja tak kminiłam, kminiłam i potem się mega w to wkręciłam. Czasem to były takie rzeczy, że dało się narysować. A czasem to były takie bardziej abstrakcyjne rzeczy. To super mi działało na umysł, że sobie odpoczęłam. Wtedy bardzo dużo działałam w internecie i żeby uniknąć tego, że niby sobie czytam dla relaksu, a naprawdę działa w tle, co ja mogę zrobić, co ja mogę wykorzystać, jak ja to zrobię. Zaczęłam się trochę dystansować dzięki temu. To nie jest tak, że ja cały czas coś robię kreatywnego. To też jest tak jak potrzebuję. Mam też małe dziecko w domu, więc siłą rzeczy mamy mnóstwo kredek, farbek i innych takich. Uwielbiam takie do ugniatania ciastoliny, piankoliny i inne cuda. Mam trochę pretekst, żeby tak się kreatywnie wyżyć. Coś sobie wyciągamy i tworzymy.

Pamiętam, że był taki czas, gdzie jeździłaś na kubki.

Tak. [śmiech]

To już chyba musiało być zaplanowane.

To w ogóle było zaplanowane. Ja zapisałam się na te warsztaty chyba z półtora roku temu, nie mogłam iść i mi wypadło to. Mi się co chwilę to wyświetlało na Facebooku. [śmiech] Pojechałam w końcu na te warsztaty. Nie da się na raz zrobić całego kubka, bo trzeba najpierw zrobić, potem wypalić, potem go trzeba poszkliwić. To był proces tworzenia tych samych trzech naczyń. [śmiech] Dlatego tam parę razy jeździłam. Ale tak, to planowałam. Ja mam takie założenie, że jak coś mnie zainteresuje – przeglądam sobie na Facebooku jakieś wydarzenia niedaleko mnie, a często tak robię – to ja z założenia mówię „tak”. [śmiech]

Nie zastanawiam się, odpowiadam „tak”.

Bardziej myślę, jak sprawić, żebym miała na to czas albo czy faktycznie mam na to czas niż: o nie, głupie. To jest coś, co ja słyszałam wiele razy w moim otoczeniu i w moim dzieciństwie: a po co się za to zabierasz? To przecież jest brzydkie albo to ci nie wyjdzie. Albo: a tamta to jednak zrobiła ładniej. Ja mam taką zasadę, że ja nie mówię nigdy nikomu: o nie, co za głupota, lepiej się czymś poważniejszym zajmij albo poczytaj sobie książkę, a nie kubki lepisz. I tak ich sprzedawać nie będziesz, a kubek sobie możesz kupić za 5 złotych. Staram się nie dopuszczać takich myśli do siebie. Widzę jakieś wyplatanie czegoś i sobie myślę: o, a może ja potrzebuję w życiu coś wyplatać? [śmiech] Potem jest drugi krok, czyli dochodzę do tego, czy ja mam czas na nowy projekt? Czy ja mam możliwości na nowy projekt? Czy ja mam zasoby na nowy projekt? Zakładam, że spoko. Nie próbowałam nigdy jakiegoś robienia na drutach czy coś. Uważam, że to mi totalnie nie wyjdzie. Kiedyś zrobiłam spódniczkę mini dla lalki barbie na drutach. [śmiech]

Chyba mała musiałaś być. [śmiech]

Tak. [śmiech] Babcia mi pokazała. Padał deszcz i na tyle mi starczyło cierpliwości na tą spódniczkę. Znając życie to jeszcze babcia kończyła. [śmiech] Nie pamiętam do końca tej historii, ale pewnie tak. Gdybym znalazła, że w weekend za 2 tygodnie są warsztaty podstaw robienia na drutach, to bym pomyślała: hm, a może pójdę? A może znajdę sobie na YouTube? Czasem znajduję, że są jakieś warsztaty i one trwają 6 godzin w sobotę i 6 godzin w niedzielę. Dla mnie to jest mało realne, żeby tyle wygospodarować w weekend aktualnie. Ale kiedyś chodziłam na takie rzeczy. Wtedy sobie myślę: to może znajdę na YouTube i spróbuję. Może nie od razu kupię wszystko co jest potrzebne do danej rzeczy, ale może sobie spróbuję. Tak do tego podchodzę. Nie, że teraz będę robić kubki i już. [śmiech]

Jeśli słyszycie w tle łapki albo potrząsanie uszkami to cóż, nagrywa z nami Tedi, tylko za bardzo się nie odzywa. Po prostu chodzi i troszkę przeszkadza. Ja się zastanawiam – gdzie Ty znajdujesz te rzeczy? Ja też trochę jestem w internecie i szczerze mówiąc mi się takie rzeczy nie wyświetlają.

Ja szukam. [śmiech] Ja na Facebooku nie mam tablicy, ale ja sobie często przeglądam jakieś wydarzenia, które się dzieją. Jak byłam w jakichś miejscach, które robią wydarzenia bardziej artystyczne, to gdzieś to potem mi się wiadomo, bardziej wyświetli. To nie jest tak, że ja tam wchodzę i tam jakoś specjalnie. Jak na coś trafię, to sobie zapisuję albo robię screena w telefonie, które trafiają do tego katalogu tysiąca, które potem szukam. Jak coś do mnie trafia albo coś gdzieś czytam i wpadnie mi taka myśl: o, a może ja bym zrobiła coś tam coś tam? [śmiech] Jakiś czas temu koleżanka z pracy mi powiedziała, że ona takimi diamencikami wykleja. To są takie jakby wyklejanki.

Tak. To trochę przypomina Canvę i to jest na taki klej.

Tak. Ja sobie to zapisałam. Stwierdziłam, że sobie to kupię, ale był za duży wybór wzorów. Stwierdziłam, że nie, bo jest za duży proces decyzyjny. [śmiech] To było coś, o czym ona mi powiedziała. Ja sobie to zapisałam i okej. Dużo rzeczy z kaligrafii robiłam, brush penami. Jak na Instagramie śledzę konta to wiadomo, że mi się coś takiego pojawi. To nie jest tak, że ja stwierdzam w czwartek o 17, że okej, szukam kreatywnych warsztatów. Tylko to jest bardziej coś takiego, co jest cały czas. Jak widzę jakieś zajęcia dla dzieci i się zastanawiam, czy mogę to sobie przełożyć, żebym ja sobie mogła porobić. Staram się mieć otwarte uszy i oczy na to, nie zamykać się bardziej niż celowo szukać.

Taką trochę wyostrzoną percepcję.

Wiadomo, że jak na coś bardziej zwracasz uwagę, to to siłą rzeczy będziesz bardziej zauważać.

To prawda, coś w tym jest. Już ileś rzeczy przetestowałaś do tej pory w ramach swojego wyzwania czy już poza nim, nie wiem na jakim jesteś etapie. Co Ci to dało?

To mi dało dużo rzeczy. Przede wszystkim zrozumienie, że nie zawsze muszę cisnąć. Dało mi to dużo dystansu, odpoczynku. Co mi to jeszcze dało? Na pewno dało mi poczucie, że nie muszę być w czymś dobra, bo mam duże tendencje do perfekcjonizmu. Jak robię to wiadomo, już najlepsze i największe. Nauczyłam się, że ja nie będę dobra w czymś, co robię pierwszy raz w życiu. To jest mój duży problem, bo ja w talentach Gallupa mam achiever. Ja lubię sobie odhaczyć z listy. Dało mi to, że nie liczy się ten cel, ten efekt, tylko ten proces. To chodzi o to, żebym ja sobie usiadła i porysowała kolorowankę, a nie o to, żebym ja ją potem miała, bo ja jej potem nie wieszam nigdzie w ramce. Nie robię albumu moich kolorowanek, tylko chodzi mi o sam proces. W sumie po to robię te wszystkie rzeczy.

Potem co robisz? Wyrzucasz te rzeczy? Ja nie wiedziałam, co mam zrobić z tym narysowanym liściem na kartce. Chyba ostatecznie go wyrzuciłam.

Najpierw chowam do szafy, a potem wyrzucam przy kolejnej iteracji. [śmiech]

Czyli jest żal wyrzucić?

Tak. Ja mam małe dziecko, więc ja dużo takich kartek zbieram, bo to się zawsze przydaje. Jeżeli nie do narysowania, to do ćwiczenia z nożyczkami i można sobie to pociąć. [śmiech] Zwyczajnie nie wywalam od razu. Nie mam czegoś takiego, że teraz będzie mi smutno, bo muszę to wyrzucić, a ja się nakolorowałam całą kolorowankę i co teraz? To jest w tym fajne, że zupełnie nie o to chodzi, że ja mam potem skończoną kolorowankę malowideł. Tylko chodzi o to, że mój umysł sobie odpoczął, ja zrobiłam coś innego.

Czy miałaś efekt jak przy detoksie, o którym rozmawiałyśmy przy pierwszym wspólnym odcinku, że głowa trochę odpoczęła, była w trochę innym trybie?

Tak, to na pewno. Wrócę do tych kubków – skupiasz się zupełnie na czymś innym. Nie masz tej umiejętności, musisz lepić z tej gliny i nie masz w tym czasie czasu rozkminiać niczego innego. Dla mnie to jest mega duży plus, bo ja mam cały czas kołowrotek w głowie i cały czas rozkminiam. Jak chodziłam regularnie na siłownię, to bardzo lubiłam chodzić na prowadzone zajęcia, żeby się móc skupić, że ktoś mi mówi, ja się skupiam i tylko słucham tej osoby. Nie, że robię sama, bo ja wtedy miałam za dużo myśli. Bardzo podobny efekt dają mi takie kreatywne różne czynności. Ja też gotowanie traktuję jako taką czynność. Nie gotuję często, nie mam takiej konieczności. Teraz mam catering zamówiony. Jak gotuję to faktycznie jest coś takiego, że ja sobie mówię: okej, zrobię coś tam, w weekend zazwyczaj. Wtedy umysł odpoczywa, ja się skupiam. Zupełnie o coś innego chodzi. Nie chodzi o ten efekt. Przy gotowaniu trochę też chodzi o efekt. [śmiech] Ta moja głowa cały czas nie pracuje na takich wysokich obrotach i to też cały czas nie są rzeczy techniczno-koncepcyjne. Nawet nie mówię techniczne w kontekście pracy, bo to jest jedna rzecz. Jak cały dzień rozkminiasz kod i głowa cię potem boli, to chcesz odpocząć od tego. Też mówię w kontekście tworzenia swoich rzeczy czy swoich produktów. Jak piszę teraz tylko newsletter, to i tak o tym myślę: a co napiszę. Nie mam takiej umiejętności, że sobie mówię: dobra, teraz o tym nie myślę.

Ja też nie mam zupełnie.

Wiem, że są takie techniki: okej, ustawiam budzik i teraz się martwię przez 10 minut. Takie wymartwianie się, żeby to wyciszyć. Nie działa to zupełnie na mnie. Jeżeli coś mnie męczy, to mi to cały czas będzie w głowie się kręcić. A takie rzeczy mi pozwalają się tego pozbyć.

W tym tygodniu rozmawiałam też z Anią Ulanicką – dla Was to pewnie będzie miesiąc temu, biorąc pod uwagę plan publikacyjny [śmiech]. Z nią rozmawiałam o odpuszczaniu. O rezygnowaniu z projektów tych, które są mniej ważne po to, żeby zrobić przestrzeń na robienie takich rzeczy w życiu, które chcemy. Ania zrobiła duże zmiany w swojej firmie w tym roku właśnie na bazie rezygnowania z rzeczy, nie robienia więcej. Dlatego bardzo Wam polecam przesłuchać sobie tę rozmowę. Jak mówiłaś o tym gotowaniu, to przypomniała mi się fajna rzecz, którą ona powiedziała. Miała taki dzień, w którym stwierdziła, że ona chce upiec szarlotkę. Poinformowała swojego partnera, że idzie zrobić szarlotkę. On się zdziwił: szarlotkę? Poszła do kuchni i sobie zrobiła szarlotkę. Jej szarlotka kojarzy się z jesienią, przytulnością, fajnymi rzeczami. Ona po prostu zrobiła szarlotkę.

Bo miała na to czas. Nie było jej szkoda.

Zrobiła sobie bardziej na to czas. Tak, nie było jej szkoda. Ona chciała szalotkę, miała na to przestrzeń wygospodarowaną w swoim dniu.

W tym moim kreatywnym wyzwaniu, które sobie robiłam w czerwcu to miałam tak, żeby wypróbować sobie 5 czy 10 różnych nowych przepisów z blogów czy z książek. Na zasadzie takiej kreatywności. Robię ciągle te same rzeczy, jeżeli już robię. A to może zrobię coś nowego.

I zrobiłaś?

I zrobiłam. Niektóre z tych rzeczy weszły na stałe. Niektóre były niewypałem, a niektóre weszły na stałe do tego, co jem. To z jedzeniem robię sobie co jakiś czas. Przeglądam ulubione blogi czy jakieś miejsca i mówię: no dobra, może sobie to zrobię albo to. Próbuję, rozpisuję sobie. Bardzo często sobie wpisuję w kalendarz, bo inaczej to bym zapomniała. [śmiech]

Bloki sobie wpisujesz?

Tak, wypróbować ten przepis. Mój mąż robi zakupy raz w tygodniu. Wiem, że muszę to wpisać na listę i wtedy będę miała te rzeczy i zrobię sobie nowy przepis, bo mamy stała listę, więc muszę ją zmodyfikować. [śmiech] To jest mały wysiłek. To nie jest tak, że ja cały czas rozkminiam i teraz rozpisuję na rok do przodu w którą sobotę robię nowe przepisy. Tylko mówię: dobra, tutaj dodamy do listy to, tutaj to. To też nie są jakieś super skomplikowane dania, bo ja nie robię takich na wiele godzin w kuchni. Na spróbowanie powiedzmy.

Fajne. W sumie nieświadomie też tak robię. Nie, że planuję to, tylko jak mi się już przeje to, co jem, to mam ochotę spojrzeć sobie w jadłospisy, które kiedyś pokupowałam, a wszystkich przepisów nie przetestowałam i zobaczyć co tam jest ciekawego. Zastanawiam się, czy widzisz jakieś negatywne skutki, efekty?

Nie. Myślę, że nie. To nie jest coś, co może mieć negatywny wpływ. Mówię ogólnie o kreatywności. Wydaje mi się, że to ma albo służyć, albo tego nie ma. Jeżeli widzę, że to mi zajmuje za bardzo czasu albo się za bardzo spinam, albo się za bardzo frustruję, to ja tego nie robię dalej. Ja nie mam zamiaru robić z tych rzeczy jakichś moich turbo pasji, tylko to jest na zasadzie: a spróbuję sobie. Wiadomo, że zawsze mamy próg nowicjusza, mamy euforię. Potem, żeby pójść ten krok dalej to jest jakaś frustracja, na jakiś mur zawsze trafimy. To też nie jest tak, że jak nie mam na to siły albo zasobów, że teraz muszę więcej godzin czegoś porobić to zapomnę. Chociażby z ukulele tak jest, że ciągle zaczynam od początku, bo nie mam tyle czasu i tyle zasobów, żeby faktycznie codziennie siadać. A wiadomo jak nauka gry na instrumencie wygląda, że nie da się tego przeskoczyć. Mam trochę taką zasadę, że jeżeli mi to nie służy albo czuję zgrzyt, to po prostu tego nie robię. To nie jest tak, że ja codziennie sobie zapisuję poranne strony. Nie robię tego codziennie. Czasem sobie zapisuję, a czasem sobie nie zapisuję. Czasem mam tak, że potrzebuję to robić przez tydzień i widzę, że to mi coś daje. A potem widzę, że się męczę i tego nie czuję i nie zmuszam się do tego, żeby sobie to robić. To jest coś, co ma być dla mnie. To istnieje dla mnie. To nie ma mieć żadnych wymiernych efektów poza tym, żebym ja się fajnie czuła i żebym ja odpoczęła.

Żeby mieć coś ciekawego, innego w życiu.

Tak, żeby coś się działo ciekawego.

Czy coś cię szczególnie zaskoczyło? Coś było mega odkryciem w tym wyzwaniu, które sobie zrobiłaś?

To nie były jakieś hipernowe rzeczy, bo do części wróciłam.

Nie chodzi mi o samą aktywność, ale o jakieś wnioski.

Na pewno to, że niby mówię, że nie liczy się cel, ale zawsze chciałabym, żeby ten kubeczek był ładny. Miałam coś takiego, że musiałam ze sobą walczyć, że nie będę już tego tak szlifować tym papierem do końca, żeby był idealny, bo to tak nie wyjdzie. Albo żeby zacząć sobie coś od nowa. Dużo jest takich mechanizmów, które mam tak megazakorzenione. To na przykład mnie zaskoczyło. A ja od razu sobie myślałam: to zrobię sobie jeszcze tacę, coś tam, coś tam do kompletu…

Maksymalistka gallupowa. [śmiech]

Tak. [śmiech] Od razu sobie wymyśliłam co tam będę sobie robić dalej. Sama sobie mówiłam: stop. Stoisz dopiero w tym fartuchu i jeszcze nie masz kulki i gliny w ręce. U mnie to bardzo galopuje. Nie wiem, czy to mnie zaskoczyło czy nie. Po raz kolejny mi się przypomniało, że tak mam. To, co mi się przypomniało, że megafajnie jest robić nowe rzeczy. Wpadam czasem w taką rutynę, bo tutaj praca, tutaj dziecko. Te godziny są dużo bardziej ustalone szczególnie przy trzylatku, który potrzebuje rutyny. Zresztą ja sama ją też lubię. Fajnie jest coś nowego sobie spróbować. Zupełnie inaczej mózg działa i na zupełnie inne rzeczy potem się zwraca uwagę. Jak sobie czytałam te beletrystyczne książki, to potem tak jakoś ciekawiej mi się zrobiło. Ej fajnie, poczytałam jakąś fajną historię, a niekoniecznie rozwojowy poradnik kolejny. Nie neguję rozwojowych poradników, ale byłam trochę po takiej stronie, że było mi szkoda czasu. Myślę, że każda taka nowa czynność, którą robimy to potem sobie mówiłam: wow, ale to jest fajne. Może powinnam tego robić więcej? Albo jakoś bardziej wpleść w życie niż czekać aż czuję, że cały czas tylko rutyna, co mogę zrobić? Tylko tak sobie to zbalansować. To jest ciężkie.

Trochę tak intencjonalniej do tego podejść niż na zasadzie: jakoś może się wydarzy.

Tak.

Co jeszcze z takich kreatywnych rzeczy byś chciała zrobić?

Druty. [śmiech] Albo jakieś szydełkowanie. Mega bym chciała malować na płótnie, bo nie robiłam tego nigdy. Marzy mi się pojechać na jakiś plener, że się maluje to, co się widzi. To są bardzo, bardzo dalekosiężne plany. Kiedyś będę miała dom, gdzie będzie ogród zimowy i tam sobie postawię sztalugę. [śmiech]

Oczyma wyobraźni to zobaczyłam.

To jest też tak, że ja wielu rzeczy, które robiłam nie miałam w ogóle w planach. Ale je zrobiłam, bo je zobaczyłam, usłyszałam, ktoś mi powiedział. Tak trafiam na większość rzeczy, które chcę robić. Nie mam, że okej, teraz mam 10 rzeczy, które chcę na pewno zrobić kreatywnie, bo trafiam na takie, które mnie nie zaskakują. Staram się dać temu ponieść. Ja chciałabym iść na lekcje śpiewu. Chciałabym się mega nauczyć śpiewać tak, żeby mi ktoś powiedział co i jak. Jakieś instrumenty czy coś. Mam wrażenie, że to wszystko musi tak kliknąć w dobrym czasie.

Wszystko ma swoje miejsce i swój czas.

Tak. Filozoficznie. [śmiech]

Filozoficznie pojadę. Coś w tym jest. Z jednej strony gdybym miała sobie teraz zrobić taką listę – lubię listy – i potraktować na zasadzie: to ja teraz będę odhaczała kreatywne rzeczy, które zrobiłam w życiu, to czy nie byłoby to tak, że to straci trochę pewnego rodzaju magii?

Straci. Ale z drugiej strony gdybyś miała zrobić listę, to pewnie byś wymyśliła jakieś rzeczy, na które byś miała ochotę spróbować.

Z innej strony – pewnie by to była lista rzeczy, które chcę zrobić. A nie, że wzięłam to zupełnie znikąd i że ktoś mi powiedział o makramach. Chociaż nie czuję, żeby to mnie jakoś specjalnie kręciło. Wiecie o co chodzi. Pewnie bym wpisała na tę listę rzeczy, które mi się w pewien sposób wydały atrakcyjne. Może to wcale nie jest taki głupi pomysł.

Chociażby pisanie to też jest megakreatywne. A dużo piszesz. Newsletter, opisy do podcastu czy coś takiego.

To prawda. Swoje notatki z książek.

Notatki to w ogóle. Ja się bardziej muszę stopować. Dlatego nie prowadzę już zeszytu ręcznego z notatkami, bo tam to w ogóle robiłam szlaczki i inne cuda. [śmiech]

Przy okazji notowania z książek?

Tak. Chciałam, żeby to było takie ładne. Potem jak nieładnie mi wyszło, to od nowa strona. [śmiech]

O nie! Perfekcjonizm.

Mi się wydaje, że fajnie to sobie przeplatać, żeby się nie blokować. Że blok kreatywny i o nie, co mam teraz zrobić? Tylko sobie powiedzieć: okej, to jest może fajne, może spróbuję. Myślę, że to, co daje mi dużo frajdy, że sobie odpuściłam na zasadzie: jak ci się nie spodoba, to już tam nie pójdziesz. Byłam na jakimś kręgu kobiet albo na jakichś warsztatach psychologicznych. Jedne mi się podobały, inne mi się nie podobały. Na jedne rzeczy wróciłam, na inne nie wróciłam. Jak idę czasem do teatru, to jeden spektakl mi pasuje, a inny jest już zbyt pojechany i stwierdzam, że to jednak może za daleko poszłam. [śmiech]

Nie wszystko musi być dla nas. Ja zauważyłam w kontekście pisania, że jak dałam sobie trochę więcej swobody w kontekście newslettera… Z newsletterem ja przez ostatnie 3 lata miałam trochę relację love&hate. Ja go bardzo chciałam pisać, ale coś mi tam zgrzytało. Podejrzewam, że to było to samo co z pisaniem bloga. Ja sobie narzuciłam z góry tak dużą presję, że to ma być jakieś tam hiperprofesjonalne, nie wiadomo jakie, może wręcz suche, że bardzo trudno mi się pisało. Brakowało mi w tym dania sobie przyzwolenia na jakąś swobodę. Nie oddzielałam etapu tworzenia od edycji. Tylko ta pierwsza wersja już…

Musi być idealna.

Tak. Ta, która wychodzi. Generalnie nieprawda i tak się nie pisze treści dla ludzi. A przynajmniej jak się robi to inaczej, to sobie człowiek to utrudnia. Zauważyłam, że zupełnie inaczej mi się pisze te newslettery i zupełnie inny jest ich odbiór po drugiej stronie.

To czuć. Ja słuchałam sobie dzisiaj podcastu u Owsianej z Moniką Ciesielską. Tam dużo mówiły o odpuszczaniu. Monika powiedziała takie słowo, że ona czuła, że jej artykuły są takie kanciaste, jak ona je pisała. To do mnie trafiło. Faktycznie, jak się zmuszasz do jakiejś formy… Na przykład mój blog był taki. Tam były tylko techniczne albo motywacyjne. Tam było mało mojej prywaty. Dla mnie newsletter był powiewem świeżości, bo ja piszę dosyć osobiste newslettery. Na blogu tego nie miałam. Miałam czasami wrażenie, że ja w sumie chciałabym coś innego napisać niż 10 kroków jak szybciej kodować. Myślę, że przez to trochę wyczerpałam dla siebie formę bloga takiego jakiego prowadziłam. Tak jak mówisz – jak sobie dajesz więcej wolności i nie ograniczasz się, to kreatywność sobie może poszaleć.

To chyba miałyśmy podobnie. Ja teraz też odbieram, że w newsletterach jest więcej mojej myśli, więcej mnie jest w tym. Podcast przez to, że ta forma jest mówiona to też nie jest tak, że jest tu zrobiona nie wiadomo jaka edycja. Ciężko, żeby to było kanciaste, zwłaszcza jeśli nie czytasz z kartki. Jeśli napiszesz sobie wcześniej i przeczytasz z kartki to po pierwsze – to będzie słychać, a po drugie – jest większa szansa, że będzie kanciaste. A jak się ma ten swobodny przepływ myśli i podcast jest taką formą, która w dosyć jasny sposób to umożliwia to też jest zupełnie inaczej niż jak piszesz prawilny artykuł na bloga.

Tak. Jeszcze on musi mieć SEO, słowa klucze i inne cuda. Jeszcze na tym się zafiksujesz w nieodpowiednim momencie i wtedy w ogóle to już… Łatwo się zafiksować.

Łatwo. Ja nie mówię, że artykuły są złe czy wszystkie artykuły są takie. Dzielę się swoim bardziej przemyśleniem na temat tego, jakie my sobie czasami potrafimy narzucić ograniczenia i jak to na nas potrafi zadziałać. Ja tak zauważyłem z blogiem, że tak u mnie było. Z newsletterem też podobnie miałam, już tak nie mam. Być może teraz gdybym pisała na blogu tylko artykuły, to być może też byłoby inaczej. Podcast tutaj trochę przeważa. Mówiłaś, że czytałaś „Drogę artysty”. Czy trafiłaś jeszcze na jakieś fajne książki dookoła tego tematu, które byłabyś w stanie polecić, które były fajne, ciekawe?

W „Wychowaniu przez sztukę” Anny Weber jest dużo zabaw. Są megaproste, ale nie wpadłoby się na nie samemu. Tam jest dużo o tym szukaniu artysty w sobie. Dla mnie „Fenomen poranka” był taki: okej, nie muszę robić rzeczy, które są związane bezpośrednio z moją pracą albo bezpośrednio z tym, co akurat robię. Tam jest: trochę sobie poczytaj, pomedytuj, napisz strony. Oprócz „Drogi artysty” to te dwie książki. „Droga artysty” jest taka typowo artystyczna. [śmiech] Ja tam dużo znalazłam rzeczy, które mi nie pasowały. Ona mocno się odnosi do roli stwórcy. Tam jest napisane, że możesz sobie to podmienić na cokolwiek. Na siłę itd. Dużo jest takich, że masz się połączyć z jakąś siłą wyższą, która ma ci dać kreatywność, tą inspirację. Ta książka jest bardziej w kontekście pisarzy. Ona dla kogoś troszkę innego była pisana niż kogoś, kto chce sobie porobić akwarele popołudniu.

Jeśli była pisana w latach siedemdziesiątych, to…

Tak. Ona w ogóle nie ma żadnego odwołania do mediów społecznościowych ani do technologii. Chyba w ogóle. Ale niektóre koncepcje są tam fajne, żeby sobie znaleźć czas dla siebie. To się nazywa randki ze sobą. Zabierasz się do kawiarni, do galerii czy gdzieś tam. Sporo tych konceptów mi się podobało. Niektóre do mnie nie trafiły. Chyba nic innego z książek mi nie przychodzi do głowy. Ty może coś czytałaś?

Jedyne co mi przychodzi do głowy to „Show Your Work!”, ale to troszeczkę inny kontekst. Bardziej wychodzenia z tą swoją twórczością na zewnątrz. Czyli odrobinę odchodzimy od tego tematu, że nie wszystko musi być po coś. On tam nie mówi, że wszystko musi być po coś, tylko warto pokazywać to, co robimy. Dookoła tego on się w tej książce obraca. Swoją drogą bardzo przyjemna do czytania książka i też wizualnie. On w ogóle ma ładnie zrobione książki. Przyjemnie wydane. Asiu, bardzo serdecznie Ci dziękuję za rozmowę! Pewnie jeszcze pogadamy na jakiś ciekawy temat.

Ja również dziękuję. Na pewno jeszcze się kiedyś spotkamy w Twoim podcaście.

Do usłyszenia!



Zdjęcie: Toa Heftiba


Niektóre linki na stronie mogą być afiliacyjne. Jeśli wejdziesz przez taki link na stronę sprzedawcy i dokonasz zakupu otrzymam gratyfikację (nie wpływa to na cenę dla Ciebie). W ten sposób wspierasz moją pracę. Dziękuję!

Przeczytaj też

Zostaw komentarz

1 komentarz

O nielubianej bezczynności, czyli czy zawsze trzeba robić coś „produktywnego” [#057] - Monika Torkowska 13.09.2023 - 14:42

[…] Zróbmy coś kreatywnego | Joanna Otmianowska [#039] […]

Odpowiedz

Strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies. Ok, lubię ciasteczka Czytaj więcej